Ciepło tu. Właśnie zjadłem lody – co za brak rozsądku, albańskie lody na tirańskiej ulicy…
Granicę przekroczyłem pieszo, dziwne to dla mnie uczucie iść od celnika do pogranicznika po jednej stronie, potem z pół kilometra pasem ziemi niczyjej, w końcu – pierwszy raz zetknąć się z Albanią. Ten juro za wstęp zażyczył sobie pan strażnik a pani strażniczka, wyraźnie świeża w zawodzie, przepisała – pouczana przez pana – cały mój paszport do swojego malutkiego compaqa. A na koniec okazało się, że nie ten juro, tylko gratis, bo akurat Polacy i Słowacy mają wstęp do Albanii za darmo. Za to Izraelczycy płacą trzydzieści. Ciekawe, skad taki cennik…
Jeśli sie zastanawiacie, skąd te dziury w tabliczce, to ja tego nie wiem…
A potem droga. Przeprawa busem 130km z Pogradecu do Tirany.
Między miastami szosa jest lepszej jakości, niż się spodziewałem, w miejscowościach jest za to dużo gorzej. Jakieś ledwo zamaskowane wykroty, dziury, fragmenty szutru.
Droga prowadzi przez góry, więc widoki są oszałamiające. Ściany kamienne nie są niczym zabezpieczone, więc często schodzą lawiny kamieni, które potem trzeba uważnie omijać. Wspinamy się i zjeżdżamy serpentynami, co nie przeszkadza panu kierowcy wyprzedzać innych busów, albo dłubać sobie zapałką w uchu. W połowie drogi pół busa rzyga do uprzednio przygotowanych przez kierowcę torebek w kolorze blue. Pół busa – żeńskie i dziecięce, faceci są wytrzymalsi.
Przy drodze dzieciaki sprzedają ryby – żywe jeszcze, z jeziora Ochrydzkiego. Trzymają węgorze i pstrągi za skrzela, ryby miotaja się konwulsyjnie, próbując się wyzwolić. Czasem przy drodze stoi duże akwarium, w nim kilkanaście dorodnych okazów.
Dalej – oprawiają świniaka, już go oskórowali i obcięli racice, ale jeszcze nie rozebrali do końca. Wszystko przy drodze, mała grupka gapiów przygląda się widowisku.
Zapachy.. to one działają na podświadomość i pozostają na najgłębszym poziomie wspomnień.
Pierwsze moje zetknięcie z tutejszymi zapachami nastąpiło w taksówce – i zaraz potem w busie do Tirany. Ludzie pachnieli starym potem i kiepskimi papierosami, zupełnie inaczej, niż w Macedonii. Na ulicach Tirany czuć czasem zapach stęchłego moczu. Poza tym spaliny i kebab. Samochody – mercedesy oczywiście. Jak w każdym biednym kraju, mercedes jest oznaką statusu właściciela. Choćby to była dwudziestopięcioletnia “beczka”.
Mercedes jest tu wręcz synonimem samochodu, stylizowana “beczka” pojawia się nawet na znaku “zakaz wyprzedzania”. Są wszystkie modele, stare, nowe, ciężarówki, autobusy, śmieciarki… Zdarzają się prawdziwi rokerzy jeżdżący ładami czy golfami, ale ci są w mniejszości. Zanikającej na dodatek:
Zdjęcie zrobiłem w samym centrum Tirany. Przykry ten wypadek spowodował całkowite zatkanie miasta mercedesami. Inna sprawa, że ruch na ulicach jest dość dziki, bez porównania bardziej nieokiełznany niż w Macedonii, za to dość zbliżony do znanych mi wzorów azjatyckich. Tyle że riksz nie ma i samochody większe. Bo mercedesy a nie padmini.
Język jest całkowicie niezrozumiały. Brzmi trochę jak portugalski, trochę jak bułgarski, ale słuchając go czuję całkowitą dezorientację… Oczywiście, zamawiając coś w knajpie – nie mam pojęcia, co dostanę. Jeśli ktoś tutaj zna jakiś inny język, to raczej włoski, więc dogaduję się jak zwykle jakąś mieszaniną esperanto i migowego.
Idę szukać tego “europejskiego id”, o którym pisał Stasiuk. Cokolwiek miał na myśli.
Podobno europejską podswiadomość…
Widziałeś już największą atrakcję, czyli mauzoleum Hodży?
No, proszę!
Kolejny zestaw doświadczeń. I to dość mocnych – patrząc ze strony czytelnika:)
Tych widoków Tobie zazdroszczę!
Góry same w sobie potężne, dają odczuć człowiekowi jego małość, ale przyciągają do siebie magicznym urokiem, którego (z oczywistych powodów) nie znajdziesz w innych miejscach. Poza widokami, które potrafią doprowadzić do przerwy w oddychaniu, to właśnie wymyślne trasy i popisy kierowców dokładają tylko emocji na górskich terenach:)
Na chwilę obecną zdjęcia u mnie się nie otwierają:( Lecz myślę, że to nie jest rzecz bezpowrotnie stracona.
Dobrego wieczoru:)