(Jdt16:9)

Nie, tym razem będzie inaczej.

Wreszcie wiedział, jak wyglądają jej oczy. Ciemnobrązowe, czarne niemal. Mocno błyszczące, roześmiane. Ładne raczej. Całkiem nieźle wyglądały w oprawie z czarnych rzęs i poddepilowanych brwi. O dziwo podobne nawet do tego zdjęcia, chociaż szczerze wylizane było w photoshopie.

Sięgnął do szuflady po otwieracz, otworzył piwo, jakiś lokalny ciemny wynalazek. Upił pianę, która zaczęła uciekać na zewnątrz butelki. Trochę uciekło, wytarł więc niecierpliwie ścierką. W końcu usiadł na krześle. Wziął do ręki widelec i spojrzał ze smakiem na dwie zakrwawione kulki, rozszerzonymi źrenicami zerkające z dna miseczki.

zostań nawozem dla propagandy


szprej na blasze, autor nieznany

Gdzie tu miejsce na jakąś duszę? Na myśl niecielesną? Wszystko parszywa chemia, wszystko materia niesterowna i samodzielnie się organizująca. Cykliczne odpływy i przypływy hormonów określają całą relację ze światem i wskazują kierunki poszukiwania wszelkich sensów.

Oczywiście nie jego hormonów. Jej. Ale dzięki nim raz na trzy-cztery tygodnie on ma kolejny urlop wypoczynkowy, okolicznościowy raczej. Jest czas na spokojne napicie się piwa, uporządkowanie drobnych praktycznych spraw, spotkanie z dawno niewidzianymi koleżankami i koleżkami. W tym czasie ich kontakty bilateralne zamarzają w wyrafinowanej dyplomacji, słowa jeżą się kolcami, ciężkie sugestie jak opite krwią nietoperze smętnie zawisają pod sufitem. Formułki pożegnalne jeszcze nie wypowiedziane, ale już ułożone, dalsze scenariusze wstępnie spisane, ale nie oddane do zatwierdzenia. Wreszcie po dwóch-trzech dniach chemikalia zmniejszają stężenie, stary dobry metabolizm je zżera – sens życia co prawda nadal się nie odnajduje: po prostu przestaje przeszkadzać jego brak. Gumką myszką oboje pracowicie wycierają wcześniej naszkicowane, a niepotrzebne już (nigdy więcej) deklaracje. Urlop się kończy. Niebo się rozchmurza; choć prawie listopad, to noc nad głową jest ciepła i gwiaździsta, wino znów krąży z ust do ust.

I tak dalej. Da capo al fine.

Idzie Grześ
Przez wieś,
Worek piasku niesie,
A przez dziurkę
Piasek ciurkiem
Sypie się za Grzesiem.

“Piasku mniej –
Nosić lżej!”
Cieszy się głuptasek.
Do dom wrócił,
Worek zrzucił;
Ale gdzie ten piasek?

Wraca Grześ
Przez wieś,
Zbiera piasku ziarnka.
Pomaluśku
Zebrała się miarka.

Idzie Grześ
Przez wieś,
Worek piasku niesie,
A przez dziurkę
Piasek ciurkiem
Sypie się za Grzesiem…

(Julian Tuwim)

ilu kościuszkowców potrzeba do wkręcenia jednej żarówki?

(a może nawet samego Pana Prezydenta):
Marszałek będzie zza sztachet pilnował Gróbu Nieznanego Żołnierza…
zdjęcie stare, teraz mi się przypomniało

Nagły impuls, który wyrywa cię z przyjemnego samozadowolenia i powoduje, że wskakujesz na główkę do basenu zdarzeń, których zupełnie nie umiesz przewidzieć. W podróżowanie po zakamarkach własnych wspomnień, zniekształconych sklerotycznymi naroślami, w odkrywanie dawno zabliźnionych ran, przywoływanie smaków, ożywanie śmiechów, łez i szeptów. Czujesz niemal fizycznie, jak pieką cię policzki, w które kiedyś oberwałeś (wtedy piekły). Miękną ci nogi, właściwie chciałbyś już sobie pójść a może nawet szybko uciec, ale jednak naciskasz guzik dzwonka. Niech się dzieje co chce, zobaczymy, czy w tym basenie jest jednak woda.

Najgorsze jest to, że wspomnienia się mieszają, twarze, ciała, zapachy, sytuacje – nie pasują do osób, albo pasują do zbyt wielu. Mózg gorączkowo pracuje, próbuje – ważąc prawdopodobieństwa – dobrać możliwy wzór, profil osoby, zestaw cech. Pozostaje nie mówić zbyt wiele, co akurat nie jest specjalnie trudne, nigdy nie byłeś nadmiernie gadatliwy. Czasem pojawia się przebłysk pewności, wspomnienie tak rzeczywiste, że nie możesz się powstrzymać, żeby nie przywołać go na głos; końcówka zdania zawiesza się jednak w cichnących, nieśmiałych pytajnikach, nie jesteś pewien, czy nie palnąłeś głupstwa. Ale czytasz w jej oczach, że nie, dopasowanie wspomnienia do osoby zakończyło się sukcesem.

Rozczochrane wspomnienia stopniowo porządkują się, choć nadal dziwnie się czujesz odnajdując różnice między obrazem, który nosiłeś w głowie a tą fizycznie istniejącą kobietą siedzącą obok. Ogólnie – tak, klimat podobny, ale szczegóły inne. Uśmiechnięty sposób wymawiania niektórych głosek – tak, to właśnie to, ale głos się obniżył i pojawiła się jakaś chrypka, delikatne skrzypienie. Oczy już nie błyszczą, chociaż włosy wciąż tak, krótsze teraz znacznie i ciemniejsze. Zapamiętałeś, że jest niewiele niższa od ciebie, a tymczasem zmieściłaby ci się pod pachą. Urosłeś od tego czasu? Nie, to twój mózg cię oszukuje.

Skoro jej obraz tak bardzo się zmienił, to ciekawe, jak bardzo ona jest zdziwiona tobą. Może też z trudem tylko odnajduje w tobie tamtego energicznego, gładkiego młodzieńca. Którego podobno nawet kochała. Byłeś jej bliski, ona tobie też – teraz nieśmiało się do siebie uśmiechacie, z trudem wytrzymując wzrok i szukając tematów do podtrzymania rozmowy.

Dziwne, jak silnie podziałały na mnie te niespokojnie rozbiegane oczy i kamienna twarz Billa Murraya.

śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą. see you.

Joseph ma 49 lat i pracuje jako policjant w Edmonton. Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności tydzień temu zaplątał się w Polsce i z ufnością dziecka wszystkimi zmysłami chłonie nowe bodźce. Niemal co wieczór ląduje na jakiejś nieoczekiwanej alkoholowej imprezie w czyimś domu, przez co liczba razy, gdy pił alkohol w całym swoim życiu zdążyła wzrosnąć z trzech do ośmiu… a pewnie dobije do piętnastu za tydzień, gdy będzie wracał do domu.

Był już dwa razy w Europie, głównie u rodziny w Niemczech. Próbował dostać się do UNPROFORu w Bośni, ale miał za małe dzieci i nie dostał przydziału. Na emeryturze (mundurowej, więc już za dwa lata) chce więcej podróżować – Skandynawia, Ameryka Południowa; Azja raczej nie. Część jego rodziny pochodzi z Ukrainy, ale tam nie chce jechać.

Joseph jest przekazywany od znajomych do znajomych, kolejne osoby z wyrozumiałością się nim opiekują, on z kolei z wyrozumiałością przyjmuje to, co los przynosi. Ląduje na kolejnych kanapach w kolejnych domach, siedzi w milczeniu, przygląda się ludziom, pije coraz to nowe nieznane mu trunki i ze zdziwieniem w lekko zmąconych mocno błękitnych oczach obserwuje, jak tubylcy po wychyleniu paru kolejek zaczynają układać zagadki logiczne z zapałek.

Największa atrakcja w podróży Josepha wciąż przed nim. W przyszłym tygodniu pojedzie na wycieczkę do Auschwitz.