Joseph ma 49 lat i pracuje jako policjant w Edmonton. Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności tydzień temu zaplątał się w Polsce i z ufnością dziecka wszystkimi zmysłami chłonie nowe bodźce. Niemal co wieczór ląduje na jakiejś nieoczekiwanej alkoholowej imprezie w czyimś domu, przez co liczba razy, gdy pił alkohol w całym swoim życiu zdążyła wzrosnąć z trzech do ośmiu… a pewnie dobije do piętnastu za tydzień, gdy będzie wracał do domu.
Był już dwa razy w Europie, głównie u rodziny w Niemczech. Próbował dostać się do UNPROFORu w Bośni, ale miał za małe dzieci i nie dostał przydziału. Na emeryturze (mundurowej, więc już za dwa lata) chce więcej podróżować – Skandynawia, Ameryka Południowa; Azja raczej nie. Część jego rodziny pochodzi z Ukrainy, ale tam nie chce jechać.
Joseph jest przekazywany od znajomych do znajomych, kolejne osoby z wyrozumiałością się nim opiekują, on z kolei z wyrozumiałością przyjmuje to, co los przynosi. Ląduje na kolejnych kanapach w kolejnych domach, siedzi w milczeniu, przygląda się ludziom, pije coraz to nowe nieznane mu trunki i ze zdziwieniem w lekko zmąconych mocno błękitnych oczach obserwuje, jak tubylcy po wychyleniu paru kolejek zaczynają układać zagadki logiczne z zapałek.
Największa atrakcja w podróży Josepha wciąż przed nim. W przyszłym tygodniu pojedzie na wycieczkę do Auschwitz.
i jak kuriozalnie by to nie zabrzmiało, dla kilku milionów to tez był koniec ,,wycieczki”
zacnie piszesz
az sie chce mysleć
lilka