(a może nawet samego Pana Prezydenta):
Marszałek będzie zza sztachet pilnował Gróbu Nieznanego Żołnierza…
zdjęcie stare, teraz mi się przypomniało
Nagły impuls, który wyrywa cię z przyjemnego samozadowolenia i powoduje, że wskakujesz na główkę do basenu zdarzeń, których zupełnie nie umiesz przewidzieć. W podróżowanie po zakamarkach własnych wspomnień, zniekształconych sklerotycznymi naroślami, w odkrywanie dawno zabliźnionych ran, przywoływanie smaków, ożywanie śmiechów, łez i szeptów. Czujesz niemal fizycznie, jak pieką cię policzki, w które kiedyś oberwałeś (wtedy piekły). Miękną ci nogi, właściwie chciałbyś już sobie pójść a może nawet szybko uciec, ale jednak naciskasz guzik dzwonka. Niech się dzieje co chce, zobaczymy, czy w tym basenie jest jednak woda.
Najgorsze jest to, że wspomnienia się mieszają, twarze, ciała, zapachy, sytuacje – nie pasują do osób, albo pasują do zbyt wielu. Mózg gorączkowo pracuje, próbuje – ważąc prawdopodobieństwa – dobrać możliwy wzór, profil osoby, zestaw cech. Pozostaje nie mówić zbyt wiele, co akurat nie jest specjalnie trudne, nigdy nie byłeś nadmiernie gadatliwy. Czasem pojawia się przebłysk pewności, wspomnienie tak rzeczywiste, że nie możesz się powstrzymać, żeby nie przywołać go na głos; końcówka zdania zawiesza się jednak w cichnących, nieśmiałych pytajnikach, nie jesteś pewien, czy nie palnąłeś głupstwa. Ale czytasz w jej oczach, że nie, dopasowanie wspomnienia do osoby zakończyło się sukcesem.
Rozczochrane wspomnienia stopniowo porządkują się, choć nadal dziwnie się czujesz odnajdując różnice między obrazem, który nosiłeś w głowie a tą fizycznie istniejącą kobietą siedzącą obok. Ogólnie – tak, klimat podobny, ale szczegóły inne. Uśmiechnięty sposób wymawiania niektórych głosek – tak, to właśnie to, ale głos się obniżył i pojawiła się jakaś chrypka, delikatne skrzypienie. Oczy już nie błyszczą, chociaż włosy wciąż tak, krótsze teraz znacznie i ciemniejsze. Zapamiętałeś, że jest niewiele niższa od ciebie, a tymczasem zmieściłaby ci się pod pachą. Urosłeś od tego czasu? Nie, to twój mózg cię oszukuje.
Skoro jej obraz tak bardzo się zmienił, to ciekawe, jak bardzo ona jest zdziwiona tobą. Może też z trudem tylko odnajduje w tobie tamtego energicznego, gładkiego młodzieńca. Którego podobno nawet kochała. Byłeś jej bliski, ona tobie też – teraz nieśmiało się do siebie uśmiechacie, z trudem wytrzymując wzrok i szukając tematów do podtrzymania rozmowy.
Dziwne, jak silnie podziałały na mnie te niespokojnie rozbiegane oczy i kamienna twarz Billa Murraya.
Joseph ma 49 lat i pracuje jako policjant w Edmonton. Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności tydzień temu zaplątał się w Polsce i z ufnością dziecka wszystkimi zmysłami chłonie nowe bodźce. Niemal co wieczór ląduje na jakiejś nieoczekiwanej alkoholowej imprezie w czyimś domu, przez co liczba razy, gdy pił alkohol w całym swoim życiu zdążyła wzrosnąć z trzech do ośmiu… a pewnie dobije do piętnastu za tydzień, gdy będzie wracał do domu.
Był już dwa razy w Europie, głównie u rodziny w Niemczech. Próbował dostać się do UNPROFORu w Bośni, ale miał za małe dzieci i nie dostał przydziału. Na emeryturze (mundurowej, więc już za dwa lata) chce więcej podróżować – Skandynawia, Ameryka Południowa; Azja raczej nie. Część jego rodziny pochodzi z Ukrainy, ale tam nie chce jechać.
Joseph jest przekazywany od znajomych do znajomych, kolejne osoby z wyrozumiałością się nim opiekują, on z kolei z wyrozumiałością przyjmuje to, co los przynosi. Ląduje na kolejnych kanapach w kolejnych domach, siedzi w milczeniu, przygląda się ludziom, pije coraz to nowe nieznane mu trunki i ze zdziwieniem w lekko zmąconych mocno błękitnych oczach obserwuje, jak tubylcy po wychyleniu paru kolejek zaczynają układać zagadki logiczne z zapałek.
Największa atrakcja w podróży Josepha wciąż przed nim. W przyszłym tygodniu pojedzie na wycieczkę do Auschwitz.
(“Surfin’ U.S.A.”, The Beach Boys, 1963)