Od jakiegoś, dłuższego już czasu z bilbordów uśmiecha się do mnie pani w białych włosach, reklamująca centrum handlowe. Dopiero niedawno gapowato zauważyłem, że zamiast kolczyka ma metkę z kodem kreskowym. Metka do peruki? Głowy? Mózgu? Do całej pani?

Z sugestią, że można sobie tę panią kupić?

Ciekawe, ile mają egzemplarzy? I czy w różnych rozmiarach?

Niestety, jestem ciulowatym odbiorcą reklam. Nie zapamiętałem, gdzie tę panią sprzedają.

/mikrofikcja/

No i co? Co się po tej drugiej butelce wina niby stanie? Ja się stanę? jaki? atrakcyjniejszy? i ta fajna dość laska trzy stoliki dalej – dwa razy na mnie spojrzała – wyjdzie razem ze mną z tego lokalu?
.

Tymczasem kręci mi się w głowie, czuję się niebywale wygadany, powiedziałbym nawet, że hiperelokwentny – ale że nie mam z kim rozmawiać, mruczę do siebie i sam sobie odpowiadam, po chwili jednak łapię zejście i marzę o wtuleniu twarzy w coś miękkiego i w miarę chłodnego, niekoniecznie nawet w pierś tej panny, może być zwykła poduszka wypełniona sztucznym puchem made by ikea. W sumie to chce mi się rzygać.
.

Czuję się jednostajnie. Pusto. Boję się – tego uczucia.
.

Mam nic w głowie, strzępki myśli kręcą się wokół paru słów z piosenki Dylana… „who’s never weak but always strong”… diabli wiedzą, czemu właśnie Dylan… coś powinienem zrobić, jakoś wiem, że muszę, czuję w żołądku to cholerne napięcie.. ale czas leci dalej na biegu jałowym, nie wiem co właściwie zrobić, od czego zacząć, jaką kończyną poruszyć najpierw, myśli miotają się w jakiejś cholernej pustce, brzuch mnie boli, nic nie wiem nadal, chcę coś zmienić, nie wiem co, ruszyć coś, ale jak, i co, i dokąd. Brzuch boli, myśli się pętlą.
.

Dobry-wieczór-pani-i-panu, butelka kaberneta, drogiego dość więc pewnie dobrego, lubię ciężkie wytrawne wina, podlewam tym winem żałosne marzenia o tej fajnej pannie, na co więcej mogę mieć nadzieję, płonną przecież, bo wyjdę sam i tak. I tak przepierdalam kolejne wieczory, jakoś zupełnie nie mając pomysłu, jak je urozmaicić chociaż, nawet nie to że przeżyć, po co od razu przeżywać.
.

Już dawno zauważyłem, że wskoczyłem w taki powtarzalny tryb życia. Trzydziestka kiedyś przeszła a ja dalej mechanicznie pochłaniam kolejne dni i nawet nie wiem, czy to dobrze, czy źle, jakoś tak w sumie wygodnie, ale czy od razu trzeba to wartościować?

Prawie już dopijam tę butelkę, czuję, że teraz po prostu muszę coś zrobić. Cokolwiek.
.

Wstaję gwałtownie od stolika, ooo no tak, butelka poleciała, stłukła się na podłodze, nieostrożny ruch, dużo szkła, wina już nic właściwie. Zwracam na siebie uwagę heheh, żałosny sposób, ale skuteczny. Fajna panna trzy stoliki ode mnie śmieje się głośno. Poza tym jakoś nie widzę serdecznej życzliwości na twarzach wokół, ale w sumie wali mnie to. Kręci mi się w głowie, ale szybko wydostaję się na świeże powietrze. Staję, w sepii sodowych lamp zatrzymuję się na chwilę. Łapię oddech, ruszam dalej.
.
Biorę taksówkę, ulica wiruje mi przed oczami, każę się wieźć na dworzec centralny, taksówkarz coś tam burczy. Jest jeszcze dość wcześnie, coś powinienem złapać, myślę. Płacę 15 peelen, krótki kurs, wybiegam zataczając się, kieruję się wprost na perony. Widzę pociąg na trzecim, tam biegnę. Wskakuję do pociągu, na tabliczce napis, że do Poznania, staję w korytarzu, w przedziałach są miejsca, ale chcę pobyć sam, oparty o otwarte okno. A więc jutro Poznań, jutro może pojadę dalej. Pijacka loteryjka kieruje mnie do Wielkopolski, to będzie ten mocny ruch, ucieczka do przodu. Jestem silny i dumny z siebie, chociaż z trudem trzymam się okna.
.

Po pół godzinie jazdy zaczynam trzeźwieć.
.

Co to za ruch? Kurwa, czemu Poznań? A nie Rzeszów??
.

Trzeźwieję w sam raz, żeby wysiąść w Sochaczewie. Dochodzi północ. Rzygać już mi się nie chce, ale jestem nieświeży. Czuję się podle, kręci mi się w głowie. Żałosna ucieczka w pijackim zwidzie. Siadam na ławeczce. Najbliższy pociąg do Warszawy za cztery i pół godziny. Wystarczająco dużo czasu, żeby dobrze zmarznąć i wytrzeźwieć do końca. I poczuć żenującą w sumie satysfakcję, że się było o krok…


Łąka nad Bugiem działa na mnie kojąco. Nie słychać nic oprócz świerszczy, własnego tętna i chrzęstu trawy gniecionej gołymi stopami.

klepisko zamiast chodnika, chylące się ku upadkowi komórki, dużo zieleni – dzikiej i pielęgnowanej. Życie toczące się na zewnątrz, kobiety wywieszające pranie, dzieci na trzepakach, panowie popijający piwo na krzesełkach wyniesionych z mieszkań. Senna intymność podwórza w małym miasteczku.

początek wycieczki – Łupków
pajonk sie nachapau tylko co mu po tem
testimonium copulationis czyli akt małżenstwa. Pan Ladislaus Wesołkin i Pani Agnes Stachura.
Balnica. Koniec świata.
Balnica jeszcze raz… stacyjka kolejowa na granicy słowackiej.
pierwszy krok w chmurach… a potem tak przez pięć godzin…
Siedlce to istotne miasto z punktu widzenia Cisnej. Na jedynym skrzyżowaniu skręcasz w prawo a potem prosto i po 423km jesteś w Siedlcach.
cmentarz przy dawnej cerkwi
cerkiew w Smolniku. Wsi już nie ma…
Smolnik
gdzieś przy drodze
Bystre, cerkiew grekokatolicka
krzyż na starym cmentarzu grekokatolickim w Bystrem
pająk pilnuje cmentarza
Roku Pańskiego 1652 w samym upale cięszkiego oblężenia miasta Przemyśla od Ierzego Rakoczego Transylwany Xiążęcia wodza dzikiego narodu to jest Tatarów…

coś mu wypadło

and now, the end is near and so I face the final curtain. my friend, I'll say it clear, I'll state my case, of which I'm certain. I've lived a life that's full. I've travelled each and ev'ry highway, and more, much more than this, I did it my way.

(“My Way“, Frank Sinatra, 1969)

Oto, co udało się znaleźć w mózgu posła L., przesłanym nam dzisiaj w anonimowej paczce:

Poseł L. na dzisiejszej konferencji prasowej zapowiedział wniosek o powołanie komisji śledczej mającej na celu zbadanie sprawy kradzieży jego mózgu. Posłowi zależy także na wyjaśnieniu, w jaki sposób jego mózg wydostał się z Sejmu niezauważony przez oficerów BOR.

Za infekcję to wziąłem. Gardło drapało. Ssacze pomagały na czas niedługi. Tylna część języka ocierała się o coś nieprzyjemne takie. I tak kilka dni, kilka dni się ocierała tylna część. Lustereczko zakurzone łazienkowe prawdy gadać nie chciało, nie widziałem nic nieprawidłowego czy wyrodzonego w gardle mym. W samochodzie we wstecznym szczerzyłem się, widząc przerażony wzrok następczyni w lusterku kolejnym. Ona szybko jakoś tak ruszała ze świateł, ale zagadka się nie rozwiązywała.

Było to niekomfortowe i niewporzo już. Nadszedł czas działania palpacyjnego-mechanicznego. Siadłem nad umywalką i palec wskazujący na głębokość długości palca wsadziłem sobie w otwór ustny. Zagrzebałem, skręciło mnie, zagrzebałem znów. Na palcu zakwiecił się zielony, paznokcia wielkości twór. Zacuchnął nieświeżo, łypnął okiem, ukłonił się i dowidzeniapaństwu zrobił wskakując do otworu zlewowego. Plunąłem za nim krwią co sie dobyła z gardła. Plunąłem ponownie. I jeszcze raz. I jeszcze.

Spojrzałem na umywalkę, na łazienkę, na łazienkowe drzwi. Wszystko jakieś inne było. Piękniejsze, lepsze, wysublimowane i jakby ometkowane wyższymi cenami. Ja też inny byłem. Przepełniony dobrocią, uczuciem najczystszem, krynicą cnót się czułem. Wyższym, ładniej zbudowanym i markowo ubranym się stałem. Gardło nie bolało. Popłynąłem na paluszkach do kuchni, przez okno na sąsiadów popatrzyłem. Jacy piękni! Poczułem, że ich kocham. Do pokoju wpadłem, do komputera. Myszkę pogłaskałem. Wiadomości na portalach bez zmian. Ale komentarze na forach – jakie mądre! głębokie! do rzeczy! Drżącą ręką skierowałem się na fątrąpkę, przyrzekając sobie solennie, że już nic nigdy niefajnego nie nakoloruję o żadnych bliźnich. Tam cisza, jak makiem palił. Jeden O. niezawodny pisze – trafnie! spostrzegawczo! pięknie! Ale poza tym cisza. Otworzyłem nowego posta, czując, że bulgoczą i przelewają się we mnie słowa na m (jak miłość) – no, trzeba manifest miłości do ludzkości począć. Szybko, och szybciej. Czułem, jak coś w głowie podpowiada moim palcom najtrafniejsze sformułowania, jak w sedno uderzam raz za razem a to sedno z rozkoszy wprost drze się. A wszystko takim bogatym i erudycyjnie-mucha-nie-siada językiem, że aż ślozę uroniłem ze wzruszenia nad sobą samym takim dobrym i niepogniecionym – i nad manifestem, który pączkował, połyskiwał i zachwycał. Mnie zachwycał, tak jak sąsiedzi łypiący pozytywnie z bloku obok. Czułem, że zachwyci ogół, wsiech, świat cały. Ale. No właśnie, ale. Ku końcowi zapisu się mając – przewinąć nieco tekst chciałem i wykonałem nieplanowaną tak zwaną gesturę. Miast w górę ekranu, udałem się w diabły, okienko zamknąwszy. Manifest zamknąwszy, oczy zamknąwszy. Otworzyłem oczy. Pociemniało mi. W piersi zaświstało i zacharczało. Straciłem Niepowtarzalne, wiedziałem to, straciłem Tę Chwilę.

Głową w monitor, znów i jeszcze.

Obudziłem się po nieokreślonym bliżej czasie na podłodze w łazience. Rozebrałem się i z obrzydliwym niesmakiem w ustach, bolącą głową i gardłem wlazłem pod prysznic.

na moim osiedlu mieszka sporo Wietnamczyków. W niedzielę puszczają głośne wietnamskie disko, czasem czuć na klatce intensywne zapachy – miłe dla wyrobionych nosów – sygnalizujące porę obiadową. Mówią “dzin dybry”, uśmiechają się jakby przepraszająco, raczej trzymają się na dystans.

Dziś przy mojej klatce bawiła się dwójka małych Wietnamczyków na rowerkach – chłopiec miał pewnie 3-4 lata, dziewczynka z 5. Ich mama siedziała na parterowym balkonie obok. Z oddali słyszałem ich śmiech i jakieś niezrozumiałe frazy w ich języku. Podszedłem bliżej, chłopiec zjechał z podjazdu dla wózków, zrobił efektowną pętelkę na swoim czterokołowcu. Zatrzymał się, spojrzał na mnie i wyskandował nienaganną polszczyzną: “Le-gia gó-rą, Po-lo-nia do-łem!”. I pojechał sobie dalej.

tak sobie myślę, że po sześciu miesiącach od 2004 można by podsumować płyty z tamtego roku, biorąc pod uwagę opóźnienia z jakimi docieram do różnych albumów… w każdym razie – to lepszy moment na podsumowanie niż styczeń. W styczniu nie znałem jeszcze numero uno.

Pierwsza dziesiątka:

1. Lao Che – Powstanie Warszawskie
Całkowicie przypadkowe trafienie – ale zwaliło z nóg, nadal mam dreszcze, kiedy słyszę te piosenki. Biedni sąsiedzi – ale niestety przy Lao Che podkręcam potencjometr; teksty, muzyka – świetne pożeniony punk z tradycją.

2. Kazik – Czterdziesty Pierwszy
Powrót po dłuższej ciszy. Muzycznie chyba najlepsza płyta Kazika, teksty jak zawsze cyniczne i bezwzględne – ale też bardzo refleksyjne. “gdybym nóż miał to bym zabił twojego wizażystę” bo “nacieki wapienne to jednak nie dyjament”.

3. Kapela Ze Wsi Warszawa – Wykorzenienie
Znałem ich wcześniej, ale dopiero teraz zakręcili mi w głowie. Mocne kobiece głosy w harmoniach i transowe aranżacje – mmmmmm.

4. Bjork – Medulla
Początkowo nie byłem przekonany – przywiązany do “Debutu” jakoś żałowałem, że Bjork za bardzo eksperymentuje – ale tak się złożyło, że byłem zmuszony wysłuchać tej płyty wielokrotnie. No i zmieniłem zdanie dość drastycznie, w tym rankingu to najlepsza płyta zagraniczna.

5. Prince – Musicology
Szczególnie dobre są rytmiczne, funkowe kawałki Prince&39;a. Od ponad pół roku zamęczam wszystkich prinsowym sygnałem smsa w mojej komórce :P

6. Robotobibok – Nawyki przyrody
Pierwsze miejsce w kategorii “electrojazz i inne”, w zeszłym roku zajęte przez Pink Freud. Dobre jako tło – ale też jako intensywny trening uszu.

7. Łona – Nic Dziwnego
Najinteligentniejszy hiphop w Polsce. Złośliwy, publicystyczny, zdroworozsądkowy, bardzo zabawny.

8. Stina Nordenstam – The World Is Saved
Mruczanki dla trudnych dzieci. Śpiewane od niechcenia ale przykuwają uwagę.

9. Yerba Mater – Raga Praga
Po Kapeli najlepsza płyta “folkowa”. Jadąc samochodem przy tej muzyce można wpaść w trans i niechcący dojechać do Hajnówki.

10. Lenny Kravitz – Baptism
Mój sentyment zwyciężył, nie mogłem nie umieścić Lenny&39;ego w pierwszej dziesiątce. Dobry rock, jak zazwyczaj, po prostu przyjemnie się słucha.

Dodam tylko, że tuż pod kreską znalazły się:
Kombajn Do Zbierania Kur Po Wioskach – Ósme Piętro
N.E.R.D. – Fly Or Die
Tymon & Transistors – Wesele

ale jak dziesiątka, to dziesiątka.

Ten rok zapowiada się już teraz ciekawie: Mars Volta, Fisz, Kazik, Janerka…