z dialogu z młodym Australijczykiem, podrożującym sobie po świecie
– so, how long ‘r you gonna stay in Hungary?
– yyyy… (tu mnie olśniło) we’re in Bulgaria, right?
– yyyy. Bulgaria. right.
te małe kraje tak się plączą pod nogami…


ludzie tu młodnieją. Hyun (poniżej) okazał się poważnym czterdziestolatkiem, chociaż dawałem mu najwyżej 25, Malcolma (44) oceniałem na 38… vontrompkowe 25 jest odczytywane raczej jako 52, a to jednak spora rożnica… co jakiś czas nieuważny podrożny wdeptuje w jakieś czarne dziury, jak ja w Płowdiw, a Hyun w Tyrnowie (jest tu już osiemnaście dni…). Bałkany zaburzają poczucie czasu… no ale skoro tu ‘godzina’ znaczy ‘rok’…

imgp9495.JPG


co jakiś czas spotykam ludzi szczerze wierzących w komunizm. w to, że możliwy jest stan, w ktorym wszyscy będą sobie pomagać, dzieląc sprawiedliwie wypracowane dobra. ci ludzie nie przyjmują do wiadomości niezmienności natury ludzkiej i tego, że jedyne, co można ulepszać, to mechanizmy motywujące i narzędzia kontroli… że budowanie relacji międzyludzkich opartych tylko na wspołpracy jest wbrew naturze, bo ludzie chcą rywalizować i są chciwi. a wdrażanie czegokolwiek wbrew naturze musi opierać się na przemocy… zresztą, nawet gdyby ludzi poprzerabiać w owieczki, w stadzie altruistycznych barankow wystarczy jeden wilk, ktory zniszczy całą sielankę. mnie się to wydaje oczywiste, ale Hyunowi – nie; Hyun jest Koreańczykiem – z Południa! historia pokazała, że wirus idealizmu może być rownie groźny, co nacjonalistyczne porażenie mozgu… ale czy jest na niego jakaś szczepionka?


Bułgarki licytują się, ktora ma dłuższe i bardziej kolorowe tipsy… przy czym nie tracą wcale sprawności w dziubaniu smsow, a szpony okazują się wręcz przydatne przy przenoszeniu żetonow w bakgammonie. brunetki nie są w cenie, więc po ulicach chodzi sporo miedzianookich blondynek. dziś szczegolna rewia, panie już gotowe na balowanie… a Bułgarzy lubią balować, co miałem już okazję przeżyć. dziś repeta.

imgp9339.JPG

imgp9361.JPG

imgp9395.JPG

imgp9398.JPG

imgp9408.JPG

imgp9419.JPG

imgp9421.JPG

imgp9429.JPG

imgp9427.JPG

e tam, nic nie jest przypadkiem
skoro znow tu jestem, wlazlem na gore, z ktorej na Plowdiw spoglada Alosza
czyli nieznany zolnierz radziecki, ktory wyzwalal Bulgarie spod jarzma faszystowskiej bladzi
postument z Alosza okalaja plaskorzezby

na jednej z nich – ze szczeroscia enkawudzisty – pokazano charakterystyczny obrazek:

imgp9354_sm.jpg

Nam, zadowolonym z siebie lacinskim Europejczykom wydaje sie, ze zapraszajac Turcje do rokowan o wejsciu do UE, uczynimy jej nieslychany zaszczyt i splendor, zastanawiamy sie, czy w ogole ten kraj zasluguje na takie traktowanie – przeciez tam (poza kurortami) dzicz i bieda. No i ten straszny islam, ktory nie daj Bog zje nasze ledwo dychajace, glownie obrzedowe chrzescijanstwo. Boimy sie o nasza niezwykle cenna i wciaz od nowa zagrozona Tozsamosc, ktora moglaby ucierpiec przy bezposrednim zetknieciu i przemieszaniu z obca, inna kultura. Wiec z jednej strony sugerujemy, ze za wysokie progi, z drugiej – pokazujemy, ze wcale nie jestesmy pewni wlasnej wartosci.
Tacy zabawni w tym jestesmy.
A tymczasem u boku wyrasta nam ponad siedemdziesieciomilionowe mocarstwo, blyskawicznie rozwijajace sie i nabierajace sily. Na razie – ma gospodarke o polowe mniejsza od Rosji, ale juz wieksza od Szwecji czy Polski i rosnaca szybciej niz nasza. Jego sila bedzie promieniowac w regionie i nietrudno zgadnac, ze juz za kilka-kilkanascie lat to Turcja moze byc decydowac o losie calego Bliskiego Wschodu. Co niezwykle, poki co ten dynamiczny kraj jest zapatrzony w nas – Europejczykow – jak w obrazek. Chce sie od nas uczyc, chce z nami zyc i robic cos razem. A my mamy dwa wyjscia – albo udamy, ze tego nie widzimy, albo z tego skorzystamy. Jesli odepchniemy Turcje od siebie, bedziemy mieli na swojej poludniowej flance obrazone, duze, silne panstwo z wielkimi aspiracjami, grupujace wokol siebie inne kraje islamskie. Jesli przyciagniemy – mamy szanse w koncu oswoic islam, zneutralizowac wielowiekowa wrogosc, slowem – wykonac odwazny krok, bardziej spektakularny, niz pojednanie francusko-niemieckie.

A przeciez my ICH – Turkow – i tak mamy u siebie. Dwa miliony w Niemczech, diabli wiedza, ile gdzie indziej. Ale chyba mamy inne, bardziej zajmujace nas problemy. Mamy tez bogate tradycje budzenia sie z reka w nocniku.


Po drodze zebralem dwie skrajnie rozne opinie na temat wejscia do UE. Bulgar w hostelu w Plowdiw byl bardzo sceptyczny: UE zabroni produkcji domowej raki i serow, bo to niehigieniczne (w wypadku raki kwestia akcyzy chyba tez gra role). Jedyne, co sie stanie – to ci cholerni Cyganie dostana unijna kase, ktora natychmiast roztrwonia. Poza tym z powodu UE ceny nieruchomosci poszybowaly niebotycznie, wiec nikogo nie stac na mieszkanie (skad my to znamy…). No i – nikt nie zapytal ludzi, czy chca wejsc. Politycy maja swoje interesy i sami podjeli decyzje. Widac stad, ze referendum w Polsce moglo miec kluczowe znaczenie dla postrzegania Unii… Za to Rumun pracujacy w hostelu Stambule prawie poplakal sie ze szczescia, gdy uslyszal, ze jestem z Polski, bo przeciez juz wkrotce razem bedziemy w Unii. No ale obaj bylismy po paru piwach, wiec wylewnosc tez rozkwitala na innym poziomie…


Nieuchronnie nasuwaja mi sie porownania miedzy Turcja a Indiami. Jedno i drugie – Wschod, spore roznice, bogata orientalna kultura. Roznica, ktora od razu odczulem – w Indiach nie mialem szans, zeby w miejscu publicznym choc piec minut posiedziec w spokoju. Bylem co krok nagabywany przez jakiegos wscibskiego Hindusa, ktory wypelzal spod ziemi i koniecznie chcial na mnie pocwiczyc swoj kulawy angielski, przy okazji zarobic pare rupii. Byc moze wsrod Turkow znajomosc angielskiego nie jest taka powszechna… Ale nawet handlarze w miejscach bardziej turystycznych sa sto razy mniej upierdliwi od Hindusow, stosuja podobne sztuczki, ale duzo latwiej ich splawic. A poza takimi miejscami jestem traktowany jak powietrze. Prawie nikt mi sie nie przyglada (nawet jak zdejme czapke, specjalnie obserwowalem…), nikt nie zagaduje. Mam tez wrazenie, ze Turcy nie maja tych straszliwych kompleksow, ktore cechuja Hindusow, a ktorzy obsesyjnie przykrywaja je krzykliwa megalomania. Nigdy nie zostali podbici, w przeciwienstwie do wciaz i wciaz najezdzanych Indii, to raczej oni podbijali. Sa w wyczuwalny sposob bardziej pewni siebie i nie musza nadskakiwac przybyszom, przekonujac ich o swojej wielkosci. No i jedzenie maja latwiej przyswajalne przez moj zoladek i kubki smakowe, choc pewnie mieszaja smaki w mniej odkrywczy sposob.
Bardzo zaluje, ze nie mam czasu na wyjazd poza Stambul. Przeczuwam, ze Anatolia musi byc duzym przezyciem, pewnie jakos weryfikujacym wrazenia z tej ogromnej, wielobarwnej metropolii.


Na glownym deptaku Galatasaray widze Starbucks Coffee. To tak jakby na srodku Piazza di Popolo postawic Pizza Hut… Przeciez to Turcja nauczyla nas pic kawe – mocna, gesta i slodka. Dopiero potem zrobiono z niej espresso, a jeszcze potem – amerykanskie odfiltrowane siuski bez kofeiny w tekturowych kubeczkach.


Swoja droga to fajne uczucie – poznawac miejsca, ktorych nazwy znalo sie tylko z relacji sportowych. Takie urealnienie przezylem tez w prowincjonalnym albanskim Pogradecu, ktory zapamietalem z dziecinstwa z Przegladu Sportowego – tamtejszy Ochrid tulal sie gdzies po pierwszych rundach pucharu UEFA, ale brzmienie nazwy okazalo sie tak atrakcyjne, ze zapamietalem je na lata. No ale Galatasaray to inna polka. Besiktas lezy nieco dalej, tam juz nie doszedlem. Bylem tez calkiem niedaleko Fenerbahce, po azjatyckiej stronie.


W Stambule skonczylem trzeci tom Dziennikow MF Rakowskiego, z lat 1967-68. Poczytuje sobie kolejne tomy od czasu do czasu ze spora przyjemnoscia, ale ten jest jak dotad zdecydowanie najlepszy. Jesli ktos chce zrozumiec geneze antysemityzmu w Polsce – to bardzo polecam. Czytalem z zapartym tchem. Opis mechanizmu bezczelnych prowokacji, klamstwa i manipulacji, sterowania nastrojami i niszczenia ludzi – pierwszorzedny. Swietny material zrodlowy, pisany na goraco. Swoja droga – opis zdarzen wokol interwencji w Czechoslowacji tez bardzo ciekawy.
Zauwazylem juz dawno temu, ze bycie daleko wyostrza zmysl czytelniczy. Swietnie mi sie czyta w podrozy. Ale kolejny Rakowski – za pare ksiazek.


Jutro wracam do Bulgarii. Ta malutka dawka Wschodu byla mi niezbedna dla rownowagi psychicznej. Wiem juz, ze musze tu wrocic na nieco dluzej. I moze skoczyc nieco bardziej na Wschod. Pachnie mi Iran…

imgp9176.JPG

imgp9177.JPG

imgp9186.JPG

imgp9187.JPG

imgp9191.JPG

imgp9193.JPG

imgp9197.JPG

imgp9214.JPG

imgp9068.jpg

imgp9220.JPG

zatonalem
w oparach nargili, slodkiej mocnej herbacie, tlumie na bazarach
wystarczy przejsc kilkaset metrow, oddalic sie od najpopularniejszych miejsc – i naprawde sie znika
tu handlarze nie probuja juz zlupic glupawego europola a tlum przechodzi obok obojetnie i nie zauwaza mnie, no moze przesadzam – trudno nie zauwazac kopy siana na wysokiej tyczce w czarniawym tlumie – w kazdym razie nie odczuwam innosci i obcosci
dzieci zaczepiaja – krzycza ‘mani mani’
i starsi – smieja sie do mnie i cos tam przyjaznie zagaduja po turecku
olbrzymie, zadziwiajaco czyste miasto, budujace sie i rozpadajace rownoczesnie
setki napasionych kotow wokol meczetow – i psy niesmialo oblizujace sie na widok kesow miesa pozeranych przez kocury, czkajace i rzygajace z przejedzenia
budowle zapierajace dech w piersiach i naturalizm do bolu tuz obok

udalo mi sie przestawic picase z tureckiego na angielski… wiec pare zdjec
zaczynajac od Ataturka, Ojca Turkow:

imgp9091.JPG

imgp9103.JPG

imgp9107.JPG

imgp9115.JPG

imgp9119.JPG

imgp9120.JPG

imgp9123.JPG

imgp9138.JPG

imgp9139.JPG

santache5.jpg

wariacja na temat pocztowki zamowionej przez WO pare dni temu.
santa che is back in town.
najlepszego.

piec zdjec, ostatnie dni

streets of Sofia
imgp8938.jpg

cherchez la femme
imgp8799.jpg

zenski bazar, Sofia
imgp8944.jpg

lokalna fauna
imgp8974_sm.jpg

lokalny artysta
imgp8980_sm.jpg

Poniewaz napotkalem pewne obiektywne trudnosci zwiazane z transferem zdjec do komputera, pozwole sobie ulac refleksje okolopodrozna. Kiedy rok temu krazylem po Balkanach, nad Polska wisialo widmo Leppera jako wicepremiera. Naturalna potrzeba wiary w konsystentnosc ludzi (w tym Jaroslawa) powodowala, ze nie moglem uwierzyc w takie posuniecie, rozpaczliwe smsy od znajomych siedzacych na miejscu (“nie wracaj”) przyjmowalem ze smiechem. No ale stalo sie. And much, much more.
Tym razem przeczytalem, ze byly pelniacy funkcje premiera / prezydenta zostal prezesem PKO BP. I tez chce mi sie smiac, choc po ostatnim roku poczucie politycznego humoru nieco mi stepialo. Po wyborach w Warszawie obstawialem, ze Atrakcyjny na oslode dostanie NBP, jednak laduje znacznie nizej – i zupelnie poza polityka. Co to jest? Kara? Zeslanie? “Kazio chcial sie sprawdzic w biznesie”? Likwidacja (zbyt) popularnego polityka, rywala w partii? No i jaki bedzie nastepny ruch? Panie Jaroslawie, spoleczenstwo czeka. Skoro Andrzej moze byc wicepremierem, Kazimierz – szefem najwiekszego banku, to wlasciwie faktycznie Jezus calkiem pasuje na wakujace stanowisko krola Polski… chocby nawet – pelniacego obowiazki… ze za Swietlickim zapytam, dlaczegoz by nie? Kompetencje rownie doskonale dopasowane do stanowiska.

Wczorajsze nadmierne spozywanie w towarzystwie Australijczykow, Kolumbijczyka, Polki i Bulgarki zaowocowalo niezbyt energicznym snuciem sie po oblepionej topniejacym sniegiem Sofii. Napotkani turysci doskonale mowia o Polsce (sporo z nich juz bylo, albo planuje byc). Smieja sie z naszych “power twins”, ale to zdecydowanie margines tego, jak odbieraja Polske. Anglicy dostrzegaja nasza inwazje na Wyspy (“where are you from?” “England, that’s where all Poles are. ha ha ha”). Bulgarzy nic nie mowia, ale oni podobno tak maja.

Turecki burek tu nazywa sie banica, ale smakuje tak samo jak bardziej na zachod i polnoc. Popija sie go raczej ajranem niz jogurtem. Wegaquarianin (okreslenie Australijki), moze spokojnie sie tu pozywic, wybor dan opartych na fasoli, ziemniakach, papryce, ryzu czy rybach jest dosc duzy. Jak wszedzie wlasciwie, kroluje pizza, sprzedawana na ulicy w poteznych kawalkach, potrzebujacych pewnej stabilnosci koi makdonalds.

Cos, co cieszy Bulgarow, a mnie jednak smuci, to to, ze Sofia silnie sie modernizuje. Juz teraz jest to po prostu duze, europejskie miasto, troche bardziej zaniedbane od Warszawy, ale szybko nadrabiajace roznice. Duzo mniej wschodu, mniej niz sie spodziewalem, ale moze po Belgradzie czy Skopje teraz zanadto sie rozochocilem. Tak, sa cerkwie, meczety. Jest jakis tam folklor tu i owdzie. Ale… Zobaczymy, co dalej. Jutro – Rylski Monastyr, pojutrze Plowdiw. A potem… Kto wie, co bedzie potem…

I tak sobie mysle, ze
tworcy Unii Europejskiej powinni znalezc sie w poczcie swietych za pomoc biednym narodom w osiagnieciu przyzwoitego poziomu zycia.
tworcy Unii Europejskiej powinni smazyc sie w piekle za postepujace glajchszaltowanie narodow, za ustandardyzowanie ich pod zachodni wzorzec.

Czas konczyc tego niezbyt spojnego posta.

ani polskich znakow diakrytycznych
za to celnik po otrzymaniu paszportu zadaje pytanie “jeszcze polska nie zginela?”
doskonale wino sprzedaja na bazarze z beczek do butelek plastikowych, po 4 zeta za litr (i to nie jest najtansze z win)
a obce, oszalamiajace kobiety bezczelnie patrza w oczy i to raczej ja nie wytrzymuje ich spojrzenia
ciezkie korki, piekne cerkwie, nierowne chodniki i swietna kawa
i sniezek z nieba
witamy w Sofii

stop wariatom gwiazdkowym. myślałem, że zdążę na wigilię.

a ja udaję się na południe.

Staram się, szczególnie o tej porze roku, szczelnie izolować się od działań adeptów różnych wyższych szkół reklamy i pulpoznawstwa. Nie oglądam telewizji, nie słucham radia, święty Adblock strzeże mojego Firefoxa. Nie wiem, jakie teraz kampanie reklamowe się toczą, jaką golarkę albo płyn do naczyń wypada mieć pod choinką. Z rzadka tylko docierają z oddali jakieś mechaniczne dżinglbels, a mikołaje do wynajęcia pohukują niegłośno, tacy malutcy. Moja prywatna przestrzeń semantyczna jest na tyle oczyszczona, że ominęła mnie zwykła grudniowa frustracja i Święto Rosnących Obrotów Handlowych nie wzbudziło we mnie jakichś szczególnych emocji. Zresztą, w trakcie kulminacji i tak mnie tu nie będzie.

Jednak taka izolacja nie może być kompletna, nie żyję na co dzień w komorze akustycznej. Bodźce wyskakują stąd i z owąd, jak pop-upy sprytnie omijają blokadę reklam, przeciskają się przez różne szpary, które musiałem zostawić, aby w ogóle żyć. Są przebiegłe like a fox i bezlitosne jak Putin. Atakują, gdy jestem najbardziej bezbronny i wystawiony na ciosy. Jak choćby wczoraj, gdy na papierze toaletowym, którym podcierałem sobie tyłek, objawiły się moim oczom radosne literki składające się w napis “Merry Christmas”.

“dziś tyle dobrej atmosfery, takie dobro w powietrzu, gdzie nie pójdę, tam życzliwi ludzie” – cieszyła się staruszka. “poszłam do urzędu i od ręki dostałam papiery, o które starałam się od dwudziestu lat. a panie się tak miło uśmiechają i są takie pomocne”. “to z pani musi taka aura wychodzić i dlatego spotyka panią tyle dobra” – odpowiedziała urzędniczka w informacji.

czekałem na swoją kolej, przysiadła obok mnie, zmęczona bólem nogi, nadwerężonej na pogrzebie sąsiadki. wyblakłe oczy, pukle siwych włosów spod szarego beretu, ciepły uśmiech. “pan jest bardzo podobny do mojego wnuka” powiedziała. “starszego” dodała. “ale on ma 26 lat. a pan młodszy przecież”. (mój zakłopotany uśmiech).

uśmiechnęła się znów, wstała, skierowała się w stronę wyjścia i na pożegnanie rzuciła urzędniczkom “no piękny dzień. piękny świat.” i głośnym szeptem: “żeby jeszcze tych żydów w rządzie nie było, to byłby jeszcze piękniejszy. no, wesołych świąt”. “wesołych świąt!”.

och, lunchtime yoga - och, pralka miele - do janek droga - tyrol w niedzielę - em trzy za murem - supra trzy zero - to może... durex? aj bi jor hero

nadstaw drugi podbródek