Wiesz, że to już wkrótce? Że być może będzie bardzo bolało?
Umiesz wyobrazić sobie siebie w tej sytuacji? Co będziesz myśleć, czuć, kiedy będziesz po raz ostatni zasypiać?
Pomyśl o tym na ostro, bez uspokajających założeń, że tu zaśniesz, a tam się obudzisz. Po prostu – tu zaśniesz. Koniec.
Może coś uda ci się zaplanować, poukładać sprawy – jeśli wcześniej usłyszysz wyrok. Ale jak się z tym będziesz czuć? Czy obciążysz wszystkich wokół swoim zwierzęcym strachem?
A jeśli żadnego konkretnego wyroku nie będzie, to po prostu – pstryk, zgaśniesz: nagle, w wypadku czy we śnie – albo powoli, w chorobie.
Będziesz wtedy zupełnie sam, ktokolwiek będzie cię trzymał za rękę. Jeśli tylko będziesz świadomy, to będzie bardzo TWOJE przeżycie; być może wtedy po raz pierwszy uświadomisz sobie, że całe życie tak naprawdę przeszedłeś sam, że nikt, choćby nie wiem jak bliski – ci nie towarzyszył. A jeśli już wcześniej oswoisz się z tą myślą, to może wtedy nie będziesz się bał.
To się może zdarzyć naprawdę w każdej chwili. Świadomość tego bardzo otrzeźwia.
I niczego się nie bój: śmierć jest tylko częścią życia, niczym więcej.
Paradoks polega na tym, że nigdy nie jesteśmy sami, nawet wtedy kiedy uświadomimy sobie, że jesteśmy…
nie mam sposobu, żeby udostępnić komukolwiek moje doznania, myśli, odczucia. Są moje i tylko moje. W tym sensie jestem samotny – bo zawsze zamknięty. Twój paradoks zakłada istnienie Boga? Nie chcę dyskutować jego istnienia – ale nawet jeśli on jest – to czy możliwe jest prowadzenie z nim wymiany myśli?
Witaj vontrompko! :)
Nie sposób nie zgodzić się z Tobą w założeniu, że Twoje myśli, odczucia są tylko Twoimi. Wiem o czym piszesz:) To, że nie otwierasz się na innych nie dyskryminuje Ciebie przecież jako człowieka. Bo każdy swoje człowieczeństwo przeżywa inaczej.
Natomiast niczyja wiara, bądź niewiara nie gwarantem istnienia Boga. JESTEM, KTÓRY JESTEM mówi Bóg o sobie – niezależnie od tego, czy ludzie w Niego wierzą. Bo de facto, to nie wiara w Boga jest podstawą nadziei człowieka, lecz wiara Bogu i jego obietnicom, które zostały zapisane w dekalogu i na kartach Pisma Świętego. A co obiecuje musisz sam przeczytać:)
Wymiana myśli z Nim? Ależ tak! „Wołaj do Mnie, a odpowiem ci, oznajmię ci rzeczy wielkie i niezgłębione, jakich nie znasz.” Jer 33,3. Modlitwa (chwila ciszy i skupienia), to moment, kiedy można Boga usłyszeć. Próbowałeś kiedyś?
Śmierć jak słusznie zauważyłeś jest tylko przejściem z jednej na drugą stronę życia. Nie znasz dnia, ni godziny, więc musisz człowieku być gotowy zawsze! Takie są zalecenia. Myślę, że świadomość tego jest słuszną rzeczą.
Wczoraj umarł dobry człowiek. Bóg, w którym pokładał nadzieję, dał mu 90 lat życia – z pewnością niełatwego, ale nie beznadziejnego. „Jezus się uśmiecha” powiedział odchodząc.
jest taki sposób, łatwy nawet, polega na mówieniu do siebie
Tylko co ma wspólnego otwarcie na innych z nasza wewnętrzną samotnościa? Jesteśmy sami gdyż sami przed sobą musimy się ze wszystkiego rozliczyć. Nikt nas nie nauczy żyć w zgodzie z sobą i ufać sobie samym. I wydaje mi się, że to nie ma nic wspólnego z wiarą
Xanthosoma, napisałem coś zupełnie innego: śmierć NIE jest przejściem z jednej strony życia na drugą, jest po prostu częścią życia, jego ostatnim etapem.
“otwarcie na innych” to zupełnie inna kategoria logiczna niż “wieczne zamknięcie”. Na zawsze jesteśmy zamknięci w puszce naszych czaszek, jakkolwiek otwarci bylibyśmy na naszych bliźnich. Nie możemy przekroczyć naszej toższamości, naszej absolutnej prywatności doznań. To NIEMOŻLIWE, Xanthosomo.
Co do wymiany myśli z Bogiem, nie chcę o tym dyskutować, ja tego nie zaznałem, jeśli Tobie się zdarzyło – to jest to kolejne przeżycie, którego nie przekażesz innym. Choćbyś opowiadała o tym szeroko, ja nie będę wiedział, JAK TO JEST, kiedy rozmawia się z Bogiem. To jest ta samotność zamknięcia.
Confiance – tak, musimy się przed sobą samym rozliczyć, niezależnie od tego, czy Bóg jest, czy go nie ma. Mnie bardziej chodzi o samotność doznań i myśli, ale dzięki, że ten aspekt poruszyłaś, on też jest ważny.
N – jesteś Bogiem? :>
Vontrompko, przepraszam!
To czytanie między wierszami jest trudne do przeskoczenia:)
Rzeczywiście napisałeś, że śmierć jest częścią życia, ale naprawdę nie mogę zgodzić się z tą ostatecznością. W żadnej religii śmierć nie jest końcem. Zawsze jest jakieś inne życie, inna rzeczywistość, wieczność… Ja akurat wierzę w wieczność, na którą opracuję przez całe moje życie. Ostatecznie jednak do mnie i mojego wyboru należeć będzie, gdzie tą wieczność spędzę – w niebie, czy piekle.
Hindusi mają swoją hierarhię bytów…
„Puszka naszych czaszek” – ciekawe określenie dla skądinąd precyzyjnej konstrukcji, jaką jest ciało człowieka (nie mówię, że doskonałej). I tu kolejna niezgoda z mojej strony. Czaszka nie ogranicza mnie w niczym, bo chociaż pozornie więzi mój mózg, co nazwałabym ograniczeniem cielesnym, to duch człowieka jest wolny i nieograniczony. Przekraczanie niemożliwego leży właśnie w tej sferze, Vontrompko.
Bycie z Bogiem – nie wymiana myśli, bo Bóg nigdy nie był, nie jest i nie będzie partnerem dla człowieka do wymiany myśli – nie jest jakimś zdarzeniem w życiu żadnego człowieka. To jest życie! Namacalna, prawdziwa rzeczywistość. I tej rzeczywistości nie będziesz znał, jeśli nie pozwolisz Bogu do swojego życia wejść.
Myśl o tym jak chcesz! Nie jest moją rolą przekonać Ciebie do czegokolwiek, co kłuci się z Twoim wnętrzem. Twoja wolność nie może zostać przekroczona, ani przeze mnie, ani przez Boga.
:)
a Ty rozmawiasz o zyciu i smierci tylko z bogami i boginiami?
Sadze jednak że czaszka ogranicza Cie znacznie Xanthosomo.
Ja dzielę z Bogiem wszystkie moje myśli, nie umiem inaczej, ale on udziela mi tylko takich odpowiedzi, jakie jestem w stanie przeżyć, aby nie zabić naszej Przyjaźni…
chciałabym, żeby tak trwało wiecznie…
No cóż! Skoro tak piszesz, to pewnie masz rację, Gotku!
Ale jeśli nie stać Cię na rzetelną polemikę, tylko osądzanie drugiego człowieka, to przykro mi, też jesteś ograniczony:P
Miłego dnia!
dada, a nie boisz się, że to Twój mózg robi Ci psikusa i tworzy złudzenia?… że tak naprawdę rozmawiasz sama ze sobą? to może bez znaczenia, bo z punktu widzenia mózgu złudzenia są nieodróżnialne od rzeczywistości, czymkolwiek ona jest (ułudą?).
Jeśli czujesz to wszystko i to daje Ci siłę w życiu, to bardzo dobrze; nieważne w sumie jest, w jaki sposób dochodzisz do spokoju ducha, ważne, że to osiągasz. Każdy robi to inaczej, wybierając swoją drogę, wiarę, technikę… Ja to robię inaczej. Wolę nie zakładać jakichkolwiek podpórek, amortyzatorów duchowych, silnych-pocieszycieli, wolę przyjmować najmniej komfortowy duchowo scenariusz – absolutnej samotności i nieuchronnego końca. Jakoś lepiej czuję się z tym – pogodzony i nieoczekujący.
Widzisz to nie jest tak, że ja coś sobie tworzę, to jest tak, że jest mi coś pokazywane, czy też lepiej powiedzieć objawiane. Ile razy chciałam utkwić w Twoim stanie postrzegania, tyle razy słyszałam ten głos, ten głos, jak w piosence Maryli Rodowicz- Ty to masz szczęście…:)) I nie dało się już dalej samotnie, bo właśnie to ta samotność w rezultacie okazywało się iluzją. Fakt jest jednak faktem, że moja wewnętrzna postawa ma charakter całkowitej otwartości na ten wpływ i moja wola nie chce nawet na chwilę go ograniczać, ba najciekawsze jest to że nie czuję się od tego uzależniona, ale całkowicie dobrowolna.
mi tam zegarek smierci cyka od narodzin. samotnosc nie jest niczym zlym, ale paradoks polega na tym, ze pewnych rzeczy nie doswiadczymy bedac samymi i pewnych bedac z drugim czlowiekiem. zamkniety-otwarty: jakas kobieta powiedziala, ze obcujac z kims jestesmy w stanie odnalezc jego czesc w sobie. pewnie odcien przezyc jest inny, ale w koncu mozna je sprowadzic do podobnego, zrozumialego dla nas mianownika.
tak jak teraz otwierasz i mowisz, co tam masz – zobacz jak rozne masz odpowiedzi.
jest na stole kulka. i ty ja widzisz i ja i ona i wszyscy ja widzimy. i dla kazdego jest inna. ale jakie to ma znaczenie dla kulki?
Serenitatis, po prostu każdy mówi o czym innym :)
ja mówię o tym rodzaju zamknięcia, który jest nieusuwalny. Co możesz podzielić z drugim człowiekiem? Słowa, jakiś przekaz niewerbalny – które coś Twoim zdaniem wyrażają – ale co wyrażają zdaniem tej drugiej osoby, tego NIGDY się nie dowiesz. Tak jak nikt nigdy się nie dowie, jak to jest być Serenitatis. Twoje przeżycia są tylko Twoje.
Otwarcie jest zawsze złudne – czasem daje poczucie wymiany, podczas gdy co najwyżej wymieniane są słowa.. wiesz, to tak jakby kolory kwiatów oddawać 256-kolorowymi gifami… w przybliżeniu można, ale to, co widzisz na gifie – to nie kwiaty… jakieś piksele coś tam przypominające. Kiedy chcę Ci powiedzieć o tulipanie, którego nie mam pod ręką – najprościej jest pokazać tego gifa. Ale to przecież nie będzie tulipan. Nie doświadczysz go.
Chodzi mi o to, żeby tej złudzie nie podlegać. Żeby wiedzieć, że międzyludzki przekaz werbalny czy niewerbalny jest zawsze szalenie ułomny i ma się nijak do istoty rzeczywistości. Że co najwyżej daje nam ciepłe poczucie komfortu – że jakoby rozumiemy kogoś i ktoś nas rozumie. Nie chcę się tak komfortować, to zaburza postrzeganie świata.
Dla kulki nie ma znaczenia, jak ja ją widzę. Ale dla mnie ma. A jeśli zaczynam Ci o kulce opowiadać, to tracę jej kulkowatość, kulka wymyka mi się i – już jej nie ma. Ułuda komunikacji i panowania nad informacją zubaża nasze postrzeganie…
Vontrompka
A dlaczego ta samotność Ci odpowiada?
Dada, to nie tak, że odpowiada, albo nie odpowiada.
Ona jest, nieodwołalnie, kiedy to sobie raz uświadomiłem, już nie umiem żyć z inną świadomością.
To ani smutne ani fajne. Po prostu – niezmienialna natura rzeczywistości.
Fakt to jest taki, że umnie jest wręcz odwrotna świadomość.
I jak my podzielimy się tą kołderką niezmienialnej natury rzeczywistości?…
Prawda się objawi właśnie po śmierci, więc pożyjemy, umrzemy i zobaczymy:)
nijak się nie podzielimy, każdy odbiera rzeczywistość na swój sposób – i to jest nieprzekazywalne :]
Ale ja Cię rozumiem, aTy mnie?
W moim otwartym świecie jest miejsce na twoją autonomię, a w twoim jest na moją otwartość?
oczywiście. być może to ja się mylę i niepoprawnie odczytuję rzeczywistość. Rozumiem Twój punkt widzenia, choć mnie w oczywisty sposób wydaje się błędny ;) ale właśnie – WYDAJE SIĘ. Faktem jest, że jedno z nas na pewno musi się mylić, ale nie ma sposobu, żeby ustalić – które :)
Tak więc jak już zaznaczyłam:
Prawda się objawi właśnie po śmierci, więc pożyjemy, umrzemy i zobaczymy:)
Mamy na co czekać:)))
Tak sobie jeszcze pomyślałam Vontrompka:
Ja będę żyła nadzieją, a Ty czym będziesz żył?
każdą chwilą. Po co nadzieja i na co? To niebezpiecznie blisko samooszukiwania się…
Śmierć ,a czego tu się bać już tylu ją przeżyło.
Vontrompka
I co chcesz powiedzieć, że jeśli się po śmierci okaże, że niczego dalej nie ma, to to rozczarowanie mnie zabije:))
Więc ja będę żyła każdą chwilą, która jest wypełniona nadzieją, że po śmierci żyję dalej…
A ja mysle ze ty sie bardzo bardzo boisz. Twoi bliscy umra. Ty umrzesz. I bedzie tak jak piszesz. Pstryk i koniec. Pomysl o tym co piszesz i pomysl o swoich rodzicach. Albo kogo tam kochasz czy na kim ci zalezy. Pomysl o Pstryk. Pomysl jak to bedzie jak ty zostaniesz a oni odejda. “Nagle, w wypadku czy we śnie – albo powoli, w chorobie.” Pomysl o tym jak bedzie wtedy. Jak bedziesz jesc, spac, pracowac, rozmawiac, myc zeby. Ja wiedzialam ze to tylko Pstryk jak umieral moj ojciec. Wypalilam z nim ostatniego papierosa. Powiedzialm czesc. Wyszlam ze szpitalnego ogrodu. Odruchowo sie odwrocilam zeby mu pomachac. On tam stal i na mnie patrzyl. Wsiadlam do tramwaju. Dwa dni pozniej go nie bylo. Nie zdazylam z nastepna wizyta. Kurewskie Pstryk bylo szybsze. Kto bedzie nastepny? Czy wtedy tez bede myc zeby, pic rano kawe, chodzic do pracy, mowic, pic, sikac, oddychac? Moze nastepne Pstryk da mi tak w dupe ze tego nie przezyje. Codziennie wraca jego twarz, jego szpitalna pidzama, paczka papierosow w kieszeni. Mysle ze ty tez sie boisz. Dlatego to napisales.
nie, chyba się nie boję. chyba już tę myśl oswoiłem, ale wciąż i wciąż do niej wracam – od dawna, stąd ten tekst. i chyba jestem gotów. na siebie.
odejście kogoś bliskiego jest czymś innym niż moje odejście; to znacznie trudniejsze – bo to ja zostaję, a po tym kimś – tylko pustka, z którą muszę sobie jakoś poradzić.
A jesli pojdziesz pierwszy to co z bliskimi? Umieram ze strachu za kazdym razem jak wsiadam do samolotu (duzo latam). Nie dlatego ze boje sie latac ale dlatego ze moge z samolotu juz nie wysiasc. (I blagam bez debilnych komentarzy ze umrzec mozna idac ulica – co niestety okazalo sie prawda po ostatnim wypadku w Wawie). Mnie nie bedzie, to nie. Ale oni zostana. Co z nimi? Czy nie powinno nas to obchodzic bo juz nas nie bedzie? Pewnie nie ma sensu sie tym zmartwiac?
Skoro wracasz do mysli o wlasnej smierci to jej chyba nie oswoiles tak do konca. Tak mysle. Poza tym jak mozna oswoic taka mysl?
pewnie masz rację, pewnie ciągle z tym jakoś walczę, bo to trudny i nieogarnialny dla wyobraźni temat. Oswoiłem – w tym sensie, że czuję śmierć blisko siebie (każdy powinien) i nie drżę ze strachu. Ona mi towarzyszy, w każdej chwili może powiedzieć “teraz”; wcale tego nie chcę i będzie mi – smutno? przykro? – kiedy zawoła, ale po prostu czekam.
A bliscy… widzisz, ja jestem raczej “oddalony”, sam radzę sobie z emocjami i tego samego wymagam od ludzi wokół. Będą musieli sobie poradzić, tak jak i ja będę musiał sobie poradzić w podobnej sytuacji.
Mysle ze to “oddalenie”, ten dystans przychodzi z wiekiem. To mechnizm obronny, potrzebny kiedy zaczynaja umierac rodzice, kiedy narasta stres, bo praca, rodzina, pieniadze, ruch, obowiazki, przetrwanie na co dzien. Moze dlatego tak trudno pogodzic sie ze smiercia kiedy ma sie nascie albo dwadziescia pare lat, a po przekroczeniu pewnego progu (doswiadczenia czy tez wieku, a moze obu) przychodzi spokoj i poczucie, ze mimo iz jest to nieuniknione i moze zdarzyc sie w kazdym momencie, to jednak mozna z wlasna smiercia zyc?