Gdy podjąłem decyzję o Zmianie, poczułem spokój i jasność w sobie. Miałem cel i wiedziałem, że Zmiana pozwoli mi znów odetchnąć pełną piersią, że – chociaż wymaga pokonania różnych trudności – musi się powieść i przynieść mi sens, którego ostatnio znów zabrakło.
Wiedziałem, że tym razem muszę działać planowo i metodycznie. Spontanicznie już próbowałem, skończyło się żałośnie.
Wtedy właśnie zacząłem odbierać krótkie, urywane sygnały z kilku nieznanych mi numerów. Kiedy oddzwaniałem i grzecznie się przedstawiałem – zawsze słyszałem telewizor grający w oddali, a ktoś po sekundzie się rozłączał. Po kilkudziesięciu minutach albo po paru godzinach – kolejna próba. W końcu (po kilku dniach) udało mi się nawiązać kontakt – spytałem, o co tu w ogóle chodzi, czy może to jest pomyłka? Wyraźnie zasmucony kobiecy głos odpowiedział „tak.. to jest raczej pomyłka…” i rozmowa została rozłączona.
Niedługo potem zaczęły się dzwonki do drzwi. Co 2-3 dni, o dziwnych, późnych porach, zrywały mnie z łóżka, porażonego zastrzykiem adrenaliny, po którym podniósłbym tramwaj. Nikogo za drzwiami nie widziałem ani nie słyszałem, zresztą nie odważyłbym się otworzyć, nieprzytomny, zlany zimnym potem i rozdygotany. Kładłem się z powrotem do łóżka, po mniej więcej pół godzinie serce wyrównywało pracę na tyle, że mogłem próbować zasnąć. Budziłem się rano w bardzo kiepskim nastroju, zmęczony bardziej niż wieczorem. W końcu dzwonki ustały.
Dwa dni po ostatnim dzwonku znalazłem za wycieraczką samochodu pierwszą kartkę. W pierwszej chwili wziąłem ją za zwyczajowo w moim mieście rozdawane zaproszenie do trzeciej godziny gratis. Forma była jednak zupełnie inna, papier złożony na czworo i całkiem nieulotkowy. Rozłożyłem karteczkę i przeczytałem wydrukowany tekst: „Znienawidziłem też wszelki swój dorobek, jaki nabyłem z trudem pod słońcem, a który zostawię człowiekowi, co przyjdzie po mnie”. Wzruszyłem ramionami, ale schowałem kartkę do kieszeni, chociaż zwykle ulotki zrzucam obok samochodu.
Następnego dnia, w innym miejscu miasta, znalazłem za wycieraczką drugą karteczkę. Tak samo złożoną, z takiego samego papieru. Tym razem napisane było: „Człowiek mądry we wszystkim zachowa ostrożność, a w dniach, kiedy grzechy panują, powstrzyma się od błędu”. Rozejrzałem się wokół niepewnie, czy aby ktoś nie robi sobie głupich dowcipów i nie obserwuje mojej reakcji. W domu sprawdziłem, ktoś cytował Stary Testament…
Trzeciego dnia była trzecia karteczka. Przeczytałem na niej: „Położył się bogacz, lecz zgarnia; otworzył oczy: nic nie ma”. Poirytowany popatrzyłem wokół. Miasto żyło swoim rytmem, przechodnie mijali mnie obojętnie.
Więcej karteczek już nie było.
Przez kilka dni łaziłem zdetonowany, podejrzliwie przyglądałem się sąsiadom i współpracownikom. Źle spałem, w ciągu dnia nic mi się nie chciało. Na szczęście czas mijał i stopniowo otrząsałem się z tych dziwnych zdarzeń. Do tej pory nie wiem, czy to był zbieg okoliczności, czy jakaś próba komunikacji ze mną; raczej to pierwsze, co to za idiotyczna komunikacja by była i czemu miałaby służyć? Nie wierzę w znaki. I wiedziałem, że to już naprawdę czas, że po prostu muszę zamknąć oczy – i iść naprzód, w przeciwnym razie stracę swoją integralność, przestanę istnieć, pozbawiony racji bytu, rozbity na atomy, rozpuszczony w błotnistym, nudnym i przeciętnym koktajlu mojego miasta.
Poszedłem.
***
Dziś mogę docenić, jak dobrze się stało, że pokonałem te wszystkie trudności. Że na koniec nie dałem się czyimś podejrzanie niezbornym decyzjom logistycznym i że osiągnąłem swój Cel. Tylko dzięki temu mogę teraz z przyjemnością używać telefonu trzeciej generacji marki Konia z kolorowym wyświetlaczem i aparatem fotograficznym siedemdziesiąt gigapikseli. Tak, Zmiana jest możliwa. I w promocji niedużo kosztuje, naprawdę. O, dzwoni. Niezły dzwonek, co? Hmm nie znam numeru… Halo? Tak? Nie… pomyłka… tak, tak, to pomyłka jest.