Duzi chłopcy postanowili pomaszerować ku świetlanej przyszłości w spuszczonych portkach, z gaciami na wierzchu. Co chwila potykają się o nogawki, przewracają siebie i kolegów, ale wstają i idą dalej, bo wierzą, że właśnie z opuszczonymi spodniami iść jest najgodniej. I nie słuchają coraz to cichszych protestów znudzonej widowni, która podpowiada, że nie jest zainteresowana stopniem zabrudzenia bielizny pod spodem, i że podciągnięcie portek nieco ułatwi marsz. Gorzej – nie tylko sami się obnażają, ale próbują też rozbierać innych, tak, żeby każdy miał równe szanse i nikomu nie było za łatwo.
Nie zauważyli jednak owi chłopcy, że cały ten koncept postawiony jest na głowie nie tylko z powodu jego uciążliwości. Celem, dla którego się tak męczą, jest możliwość wskazywania czarnych owiec, do tego więc konieczne jest posługiwanie się jakimś kryterium, najlepiej – możliwie prostym w użyciu. Tak więc czarna owca to ten, kto się wstydzi i nie chce pokazać, że obfajdał sobie gacie – a nie ten, kto je po prostu obfajdał i z dumą pokazuje (po czym podciąga portki i idzie dalej) – a już z całą pewnością nie ten, kto wyprodukował żywność powodującą biegunkę.
Chłopcy wybierają różne strategie. Niektórzy, najsprytniejsi, mają tyle oleju w głowie, żeby krzyczeć “Mam czyste gacie! a to gówno, które widzicie, jest z plastiku i zostało sfałszowane!”. Krzyczą tak długo i głośno, że nikt nie odważy się pisnąć. A ci, którzy się wiją, tłumaczą, czerwienią – w końcu nazywani są przez kolegów penisami. I koledzy mówią: “A to penis, żarł, żarł i się obfajdał”. Albo: “Drogi penisie, dziękujemy ci za posługę, zrobisz jeszcze wiele pożytecznego (he he), ale wiesz, Najwyższy Chłopiec się skrajnie zdenerwował”. I ktoś tak nazwany jest już wycięty na amen i nie może piastować urzędów, bo nie wypada, bo zgorszenie.
A ów producent karmy tylko się śmieje, bo po latach okazało się, że to on zdefiniował obowiązujący system wartości – produkt uboczny jego działalności, śmierdząca biegunka, służy teraz do określania poziomu przyzwoitości chłopców w spuszczonych spodenkach.
Ciekawa metafora, aczkolwiek dla niektórych może być cokolwiek bluźniercza
w rzeczy samej. Mnie nie gorszy
czyżby pan Vontrompka powrócił na łono Ojczyzny i przeżył culture shock?
Czy to spryt, żeby udawać, że gówna nie ma?
Metafora nie jest bluźniercza, na pewno nie bardziej niż rzeczywistość.
Idźmy dalej: czy mądre jest twierdzenie, że kolega sam się nie zafajdał, tylko ktoś inny to zrobił? Interesujące też jest wytykanie tego, kto to zauważył i zbywanie go słowami: “zdaje ci się, tam nic nie ma, to bardzo czyste i ładne gacie”. Wniosek z tekstu VonTrompki jest prosty: pora się umyć.
Doskonały tekst. Pozdrawiam.
ha już wiem, ten co głośno, że gówno z plastyku to bolek, right?
niee – to pewno o “lojalce” kaczyńskiego…
anyway, dla rozładowania atmosfery przeładowanej metaforami:
Podobno teraz papież Benedykt XVI w czasie audiencji generalnych będzie mówił po polsku – posdrawjam wshystkih tajnyh wspulpracownikuw i z serca blogoslawije ich teczki.
bolek, jarek, whatever…
to kryterium moralności jest idiotycznie zdefiniowane, ale nie ma siły, żeby je zmienić… jedni nie są w stanie podołać intelektualnie, innym nie wypada…
więc brniemy
posdrawjam wshystkih leniuhuff