cóż za żenująca sytuacja: śliska rozmowa w wozie policyjnym (czy przyjmuje pan mandat? — przyjmuuuuję, no co mam rooooobić….. — no to będzie trzysta — ech, duuużo, lepiej, żeby było mnieeej…) owocująca nieuchronną propozycją przerwania spisywania za ekwiwalent flaszki. której nie będzie, bo penitent stchórzył i zażądał oficjalnej pokuty. stchórzył nie dlatego, że uważa korupcję za odrażające zło absolutne (a jedynie za zło pomniejsze, dające się czasem usprawiedliwić), ale dlatego, że zwizualizował sobie ewentualne ciągi dalsze, wysnute z wieczornych fantazji na temat przygód posłanki S. “dane spisane, ma mnie w ręku – i kusi?” – pomyślał po prostu, pewnie głupio, ale propaństwowo w efekcie.
wyboista polska droga niemal szczelnie obstawiona fotoradarami, a w rzadkich przerwach – wyglądającymi zza krzaka patrolami, oferującymi odpust za cenę flaszki – zamiast wygodnej autostrady, wolnej od hasających dzieci i rowerzystów meandrujących na bańce. jechał nią ostatnio dwa lata temu, podobnie dziurawą, ale o ileż słabiej pilnowaną. i teraz zrozumiał, że, zaprawdę, dwa ostatnie lata nie poszły na marne.