przebiegała przed naszym miejscem codziennie rano, mniej więcej pięć po dziewiątej, gdy piliśmy poranne lassi. piszę “miejscem”, bo był tam nasz domek z paździerza, restauracja, bar, a gdybyśmy tylko chcieli, to także niewyczerpane źródło tłustego haszu. rządził tym Johnson, który naprawdę nazywał się Raj, ale chciał, żeby wołać na niego Johnson, bo Raj był czemuś uncool.
no wiec przebiegała codziennie, przez cztery kolejne ranki, pod samym płotem tego naszego miejsca. zgrabnymi nóżkami przebierała w ciepłym piasku, rzucała na boki ciemnym oczkiem i szybko znikała za zakrętem, gdzie widocznie miała jakieś sprawy.
— white beauty — mruknął Johnson, kiedy przeszła czwartego dnia. czuć było w jego głosie uznanie. co więcej, wydało mi się, a może nie, miałem nawet pewność, że spojrzał przy tym łakomym wzrokiem na M. a tamta faktycznie była jasna, nietypowa tutaj, i to raczej nie rozjaśniana kremem.
zignorowaliśmy to i zapomnieliśmy o sprawie. ale piątego dnia już się nie pokazała. zdziwiliśmy się oczywiście, bo stała się już stałym punktem porannego programu, takim trochę elementem wystroju, jak ładny obrazek na ścianie.
— Johnson, nie widziałeś jej dzisiaj? — spytałem.
— nie — uśmiechnął się pod nosem. — ale wiem, gdzie jest.
— ?
— o, w niebie, z pewnością — oczy mu błysnęły, a wydatne, indyjskie wargi, hm, zwilgotniały. — white beauty, wiesz, tam one w końcu wszystkie trafiają — roześmiał się jakoś tak chrapliwie i tu zaczęło się już robić przykro. — zobaczcie, to nowe menu, especially for tourists — triumfalnie rzucił nam kartę. spojrzeliśmy po sobie z M, uśmiechnęliśmy się grzecznie, opróżniliśmy szklanki i szybciej niż zwykle ulotniliśmy się od stolika. a potem wymeldowaliśmy się z domku. Johnson był zawiedziony. szukał wzroku M i w ogóle nie patrzył na mnie.
i co z tego, że była świnią? kiedy przyszli po świnię, nic nie zrobiłem, bo nie byłem świnią, co nie?
poza tym, nie przepadamy za wieprzowiną.
Johnson zaprosil pania na obiad
jacyś Rzydzi (= wiadomo).
albo Machometanie co gorsza (chyba?)
i tak pomyślalem chwilę: no, nie wiem, co gorsze…
jedno jest pewne: nasz Naród – takiego świństwa by nie…
(ale, z drugiej strony: to tylko świnia…)
…więc nie wiem, o czym tak naprawdę jest ten wpis.
(i kto za nim stoi…)
(= wia.)
trzeba napisac o tym piosenke
e wagonie kolejowym
albo zakladowej klubokawiarni kult-osw
to ja jeszcze Państwu poszerzę kontekst.
hmm, no tak, a polski chłop?
no, nie wiem, czy może być szerszy kontekst niż Świnia…