hiperelokwencja albo cynizm służą zwykle trzem celom: zamaskowaniu własnych uczuć (których z różnych przyczyn nie wypada okazywać), pomniejszeniu skali wydarzenia (żeby zmieściło się w odpowiedniej szufladce umysłu), albo budowaniu własnego podprądowego wizerunku.
znam te mechanizmy, bo sam je w miarę świadomie stosuję i wiem, w czym mi pomagają. czasem jednak — przy pewnym rozmiarze wydarzeń — błyskotliwość, sarkazm czy neurotyczne porządkowanie świata (komu wolno, komu nie — uronić łzę) nie wystarczają. czasem rzeczywistości nie da się od razu komfortowo posegregować i efektownie zagadać (albo wyśmiać). kiedy trzeba zmierzyć się z własną nieodległą śmiercią, kiedy doświadcza się śmierci kogoś bliskiego, albo gdy anihiluje kilka(dziesiąt) osób tworzących w jakiś (lepszy czy gorszy) sposób istotną część przestrzeni semantycznej ostatnich lat — no to się nie da.
to znaczy, da się, ale robi się jakoś tak. nieadekwatnie.
PS. wczoraj masa ludzi szukała tu obrazka do słowa “żałoba”. dawno temu zrobiłem (nienajlepszy) rysunek z prezydentem, czarną wstążką i hasłem “w czerni panu do twarzy” – i google to dostrzegł. wczoraj, zasypany kliknięciami, zdecydowałem o (przynajmniej czasowym) ukryciu tego posta. w obecnym kontekście zaczął wyglądać niestosownie.
Lenio nie jest człowiekiem pióra. jest człowiekiem gitary i paru innych instrumentów, tudzież wokalu. rasowym człowiekiem muzyki jest. bo teksty ma — raczej niedobre. mało świeżego słowa, fraz się jakoś nie zapamiętuje, wpadają banałem, wypadają czymś tam. takie can we find a reason to live another season jest tak sieriozno podane, że zabawne. ale owszem, black velveteen, simple and clean, oh what a bad machine złe nie jest. szczególnie, że przywodzi na myśl pewną kanadyjską rudą welwetynkę, poznaną w autobusie dalekobieżnym z Francji do mej Warszawy, gdy do uszu z diskmena sączył się właśnie Lenio. lubię go jednak. gettin straight in 98 y’all.