wczoraj Cirebon, hotelowy pokój tzw. komfortowy, bo delegacja służbowa jakoby zajęła zwykłe. kratony (pałace) trzech równoległych sułtanów, włóczenie się po mieście, ikan bakar (zgrillowana rybka), heloumister zewsząd, setki nudzących się i zaczepiających becakarzy (czyli taksówkarzy pedałowych), mój przeciw nim opór, a z niego bąble na znów odwykłych stopach, komary, nienachalne ałła-akbar, wybieleni celebryci na nośnikach, kobiety zrobione na taką nieładną aktorkę, co po uczesaniu zrobiła się ładna, papaja, mmm, papaja.
po zmroku wykuśtykałem z hotelu po puszeczkę bintanga, kiedy wróciłem, na miejscu była policja. na chodniku spał chłopak, jakoś niewygodnie, trochę dalej jego kask, przygodna kobieta przykładała mu palce do nosa, trącała, ale co mu po takim trącaniu, niewiele.
nie było widać krwi, więc postanowiłem się napić. po bintangu wyszedłem z mojego tzw. komfortu szukać zasięgu i zderzyłem się z delegacją indonezyjskich karłów zamieszkujących hotel, maszerujących do pokojów ekonomik. chciałem w ich oczach dostrzec wyższość, albo niższość, coś, żeby w opowieści pojawiła się jakakolwiek puenta, choćby tania. niestety, zdarzają mi się głównie historie bezpuentowe. karły uśmiechnęły się i schowały w pokojach.
zdjęcie z serii heloumister, mikrostacja benzynowa w Cirebon.
no, nostalgia…
aalbo spleen.
Karły, nie dostrzegłszy w oczach turysty ani wyższości, ani niższości, uśmiechnęły się i schowały w pokojach.