kocham Azję, bo uczy mnie kochać Europę.
mój obrzydliwie zbiurokratyzowany i sformalizowany kontynent. nieruchawy, alienujący, chłodny. mój. kochany.
Azja, w kazdym razie ta południowa, to luz, mañana, zrelaksowanie reguł. ale paradoks jest w tym, że ta ogólna płynność prowadzi do ciągłego napięcia i kontroli: nieustannej walki jednostki o przeżycie. idziesz ulicą (chodnikiem, ho ho…), sekunda nieuwagi – i łamiesz sobie obie nogi w pustce po betonowej płycie, której nikomu nie chciało się wstawić. chcesz przejść na drugą stronę – masz do wyboru dwa rodzaje śmierci: z głodu, czekając na przerwę w ruchu, albo zwyczajnie, z wprasowania w asfalt. jedziesz motorem, pech, czterośladowe zombi z naprzeciwka spycha cię do rowu. wchodzisz po schodach, uważaj, stawiano je według zasad sztuki akrobatycznej, nie budowlanej. chcesz gdzieś dojechać na czas, busik spóźnia się trzy kwadranse, a potem przez godzinę krąży po wsi, żeby skusić mieszkańców na spontaniczny wypad do stolicy prowincji (sześć godzin). chcesz sobie polatać, bramka na karcie pokładowej raczej nie będzie tą, przez którą w końcu wejdziesz, a bagaże odbierzesz z taśmociągu oznaczonego innym lotem. większość cen jest umowna i obowiązuje tylko w tej transakcji, śmieci rzuca się wszędzie, ręce myje się czasem, silników autobusowych na postojach nie gasi się nigdy, tak jak papierosów wewnątrz autobusów. każdy krok wymaga kontroli, planowania, decyzji i negocjacji, najmniejszą kwestią są takie dyrdymały jak szacunek dla środowiska czy higiena. owszem, ludzie się uśmiechają, ale czemuś chętnie stąd wyjeżdżają. za wygodnie pokrojonym chlebem w dwudziestu siedmiu gatunkach.
(problemy z oznakowaniem przestrzeni zwalmy na moje nieprzystosowanie semantyczne. i pomińmy takie naturalne dyskomforty, jak śmiercionośne komary, śmiercionośne wulkany, śmiercionośne trzęsienia ziemi… ale dodajmy kakofonię wizualną i wszechobecną brzydotę. w Azji blogi piętnujące bezguście nie mają sensu.)
Europa, mmmm, Europa (mam minę H. Simpsona, gdy ten myśli o donatach) to komfort reguł, o dziwo, całkiem chętnie przestrzeganych i oswojonych. nie zauważamy ich nawet, choć czasem nas wpieniają: ale to właśnie takie kajdany dla naszej fantazji, jak prawo o ruchu drogowym, prawo budowlane, czy rozkład jazdy, robią nasz komfort. Europa to także większy szacunek dla przestrzeni indywidualnej, bez którego różne fajne przepisy typu zakaz palenia w miejscach publicznych nie miałyby szans. gadam głupoty? taka Polska czy Europa mnie, stęsknionemu, się przyśniły?
a może mamy własne dziury w chodnikach, które są dla nad tak oczywiste, że niezauważalne? a oni nie zauważają swoich, tylko bezwiednie je omijają – i są po prostu luźni i hepi?
no więc, chyba nie. rozmowy z westernersami długo tu mieszkającymi, ogólny kierunek migracji, wszelkie wskaźniki…
(ale może niższy komfort i statystycznie krótsze życie są w końcu efektywniejsze? wydłużanie długości życia to system emerytalny i więcej kosztownych w leczeniu chorób. może dla społeczeństwa lepiej, jeśli jego członkowie trują się codziennie spaliną i są wprasowywani w nawierzchnię?)
i nie, nie czuję się Lepszy, bo żadna w tym wszystkim moja zasługa. po prostu cieszę się, że, póki co, mam szczęście.
wkrótce wracam do domu. na pewno będę tęsknił. co ja bym zrobił bez tej Azji?
Fascynujący opis, daje wiele do myślenia. Świetnie się wkomponował jako komentarz czytanej przeze mnie niedawno książki, której część fabuły została osadzona właśnie w takiej, jak tu opisana, Azji. Dzięki wielkie i czekam na kolejne refleksje.
Pozdrowienia z pełnej własnych, przysypanych śniegiem, dziur w chodniku Polski.
Notka świetna, tylko zdjęć za mało!
Ale to jest zawsze tak samo; to znaczy: kiedy zmieniasz cywilizację. Trudno, żeby nie było; żeby się w całkiem innym świecie odnaleźć było nietrudno. Skocz jeszcze do Afryki, to już w ogóle się w Europie zakochasz.
Swoją drogą: fajnie, że jeszcze ktoś tęskni za Polską.
@Serafin: dzięki. z tej wycieczki to już prawie tyle.
@Lurkerka_b: jedno, ale za to jakie metaforyczne. a zresztą, proszę, bonus: koń.
@Anka: ale ja dziś nie o tym, że trudno się odnaleźć, bo Inaczej. ja się tu całkiem odnajduję, ale tu po prostu jest Znacznie Gorzej. byłem w USA, było Inaczej i tyle. o tym, że inaczej, pisałem rok i dwa dni temu.
Dla mnie Znacznie Gorzej = Wcale. Ale to może taka specyfika moja – jak mi źle, to od razu spierdalam. Więc gratulacje!
ładnie ujęte w słowa
Ulala! Dobry tekst, bardzo. I jakże klarowny w przekazie! Szacun!
Wracaj żwawo, kapitan Schettino udowodnił, że u nas też może byc jak w Azji!
Indeed, I agree !
(thanks to google translator for that) ;)
Good luck with the return to Europe
See ya
@Anka: bo z Azją łączy mnie trudny rodzaj miłości ;) odnajduję się, lubię, ale ogólnie nie mam romantycznego stosunku wielu backpackersów.
@fidelio: a wcześniej kpt. Protasiuk. wiem. ale JEDNAK.
@DJ Wkurf, @koklusz: dzięki.
@suzie: heh, I see it now in English, still keeps some sense! ;) have a good time in KL.
„…Średnia gęstość zaludnienia Indonezji to 118 osób / km kw.”
„Pod koniec 2008 Polska liczyła 38 135 876 mieszkańców, co dawało gęstość zaludnienia 122 os/km kw”
znaczy: u Nas jest Gorzej i Ciaśniej.
(i jeszcze chodniki nieodśnieżone to się można zabić…)
wg mojej Wikipedii – Indonezja 124 os/km2 (ale jak sie podzieli ludzi przez powierzchnię, to wychodzi 126,5…) Polska 120,92 (ale jak sie podzieli, to 122…). może Pański statystyk przyjął, że można żyć na wodach śródlądowych. enyłej, pojedź Pan na Jawę. no, może chodniki odśnieżone…
Panie: i Tu się z Panem zgadzam w zupełnych 100% — to wszystko Propaganda — te (tzw.) Statystyki… Ludzi tylko chcą oszukać (wiadomo Kto i Po co).
a na Jawie to ja jeździlem w Młodości ale krótko, bo była Kolegi.
Jawa? w naszych czasach ciekawiej snić ;-)
Nie wiem na ile Indonezja różni się od Tajlandii, gdzie miałem przyjemność pomieszkać i popracować kilka dobrych tygodni, ale tamtejszy “luz” bardzo mi przypadł do gustu. Potrzebowałem krosowego motoru lub pick-upa 4×4 – szedłem do dziewczyny, mówiłem co i jak, zostawiałem 1000 BHT kaucji i dostawałem kluczyki. Potrzebowaliśmy spychacz lub koparkę – szło się do wojskowych i dostawaliśmy sprzęt z kierowcą. Po małym dachowaniu wylądowałem w szpitalu na Ko Samui – zrobiono mi komplet badań i prześwietleń, dostałem na wszystko rachunki – firma ubezpieczeniowa bez marudzenia wypłaciła zwrot i odszkodowanie. Lekko nawalony nieco się pogubiłem na drodze do hotelu – zaczepiłem policjanta – podwiózł mnie służbowym moto. A w ukochanej Europie padł mi samochód pod Kutnem – sholowali mnie do Łodzi – do Kutna nie mogli, bo nie mieli umowy. W Łodzi okazało się, że nie mają umowy z żadną firmą, która miałaby samochód zastępczy. W rezultacie musiałem na własną rękę szukać taksówki do Poznania.
@dink: tak, są przyjaźni i pomocni. też się cieszę, że pożyczali mi motor nie biorąc kaucji i nie patrząc w prawo jazdy kat. A (którego nie mam), też się cieszę, że nie musiałem płacić ubezpieczenia. ale jest ta druga strona luzu: cieszę się, że nie miałem żadnego przykrego wypadku. zasadniczo taki układ działa – dopóki coś nie pęknie. wtedy doceniasz formalności.