na początku był Tuwim.
dzisiaj wielki Bal pod Tęczą.
sam potężny Korporator
dał łaskawy promo-pakiet,
wszelkie dziwki w rurkach jęczą
i błyszczykiem debet dręczą.
wszędzie stendy z konterfektem
dobrodzieja
w typie beja
najwspanialsza heca w dziejach!
skaczą brandmenadżerowie
brandpartnerzy i brandyci
cały plac obrandzlowany
i fanfary!
i kabaret!
każdy wjechał, czym potrafi,
lecą gromkie fakenszyty,
trawnik gnije pod oponą,
strażnik miejski tu nie sztrafi.
dymią groźne maslkary,
lamborginie i ferrary,
duże fiaty jak spod igły,
lecz z fasonem niedościgłym
błyszczą, w oku pieszcząc dendryt,
ostre koła i holendry.
Korporator z góry zerka,
monitoring z dwustu kamer,
szczęki żują jego zdrowie.
z radiowęzła wszystkim powie:
kto najtęższy miejski szpaner –
dziesięć ton otrzyma serka!
przez publikę przeszedł szmerek –
serek, serek, Serek, SEREK!
koki, loki, baleryny
fioki, troki, a w nich dupy.
słowa rodzą się ze śliny,
z Szarmelszejku, Gwadelupy,
ou penera i Chorwacji,
wspomnień, planów znakomitych,
mnóstwo gracji i owacji,
mało spacji – cisza trwoży,
w małych łyczkach drinka spitych
się rozpuszcza
total mega na hardkorze
o mój borze, o mój borze!
nucą, gdy je tnie kamera,
oh kce sera sera sera…
brodacz w szalu zaczes gładzi,
w urządzenie puka palcem,
z urządzeniem sobie radzi,
zdjęcie zrobi i polubi
ciastka z pianką i zakalcem.
mruczy altem do kelnera:
szczerze, chłopie, kocham sera!
a mecenas de Culette
kruszy swoją la baguettę
i nachyla syluettę
do dekoltu panny Madzi,
co go nęci tuberozą
straganową szanelozą.
pannie Madzi to nie wadzi,
taksę szybką przeprowadza,
sprawdza, znaczy, konesera,
to zegarek – a to – władza –
szansa jest na mnóstwo sera –
dziś mecenas może wsadzi.
tancerz Ruski z pogodynką
omawiają cymes melanż
oranż angaż ależ! eranż-
-acja kre- z niechcenia bździnką
och, jak puchnie pugilares
many kurde tekiel fares.
dżizi czizi
jestem bizi
puder się do zupy łuszczy
sesja w lofcie
buziak, loff cię
gładki papier się zatłuszczy.
tam redaktor w okularze
z samym wiceprezydentem
stroją dile konfidentne
pokładając się na barze –
czy ja jezdem dobra wróżdżka?
pan mie tutaj nie podpuszczka!
cienkusz leje się z karaffy,
by nie było jakiejś gaffy.
jest reżyser, grzyb omszały,
się do sera śmieje cały
swą demencką porcelaną.
robił kiedyś śmieszne filmy,
nie pamięta. teraz kały
produkuje do woreczka,
co go w spadku
pozostawi licznym dziatkom.
marketingomendoidy,
socjal media niedoidy,
i ministry, i piłkarze,
ludzkich losów papeciarze,
gołdę doją i martinni,
żrą tartinni
z pleców konia, zadu świnni,
lecz najlepsze z żywej fiszy!
maki, stare twoje macie,
zarąbiste są w tomacie!
i to tyle w tym temacie.
uchrzanione chłopię twiczy:
ryba tylko na serowo,
#botodobrze #botozdrowo
kelner skacze, barman frunie
a menedżer trzyma pieczę
szybciej, durnie,
ubezpieczę…
dziś zarobią tłuste tipy
na pół litra piany z PIPy.
dalsza część jest gorsza, bo opowiada o gorszych ludziach.
w kieszeni grosz brzęczy
z nim cicho powrócą
na ciemną stronę tęczy
gdzie ludzi cucą
denaturatem
co szybko płonie razem z denatem
zwalniając lokal.
metafizyka, co męczy
i dal
mord
billboardów
gładź i karkówka
kredyt chwilówka
w rajchu harówka
smaczna parówka
biało-czerwona
o smaku sera
robak wyziera
święta matrona
suknią go ściera.
Rumun nóżką zawija
tramwaj o cal go mija
Jezus Maryja
a pod kościołem
gruba żebraczka
stęka w komórkę,
że te pedały i takie sery
tam naprzeciwko chleją za nasze
midasze
dwaj młodzi mężczyźni słuchają tych narzekań z uwagą, rozważają, żeby zebrać się jeszcze w kilku i coś podpalić, ale ostatecznie idą do pubu oglądać arcyciekawe spotkanie piłkarskie FC Cheddar – Emmentaler. żebraczka wraca do domu, bo serial o prawdziwych ludziach rzeźbiących w prawdziwym serze.
i zaśniecie z nudów, jeśli dalej będę referował tę stronę placu, bo tu nie zdarzy się absolutnie nic. wróćmy po przerwie do lepszych ludzi na lepszą stronę.
a na pałacu godzina pierwsza
tu chleją, skaczą
godzina druga
tu pierdzą, gdaczą
trzecia i czwarta
ziewają, płaczą
śśś
śpioszki
w trunkach proszki.
ludu mój, przysadek i ud
trud waszych, na uj wasz trud –
koniec turnieju –
dziesięć ton sera
wzięła cholera.
już dnieje
szary ludek ku prymariom
mija szare kwazitrupy
towarzystwo się pospało,
co się miało stać, się stało.
lecz cóż to!
wnet w różowym obłoczku
z wież kościoła spływa
sam Zbawiciel w Tęczach
i kupon na kapuczino
z frasobliwą miną
każdemu doręcza!
On jest eko, On jest stajli!
wszyscy Jemu zaśpiewajli!
wstają z zdechłych
zombiszcza
niedożarte paniszcza
do ziejących usteczek
przystawiają kubeczek,
do świerglących komórek
przykładają otwórek.
brak kulminacji,
marzeń przetwory w asenizacji
seraju, to znaczy, w sraczu.
sija, narka, będziem w taczu
bo za tydzień Bal pod Palmą
sam potężny Korporator
da łaskawy promo-pakiet,
wszelkie dziwki szota walną,
total mega na hardkorze
o mój borze, o mój borze.
przecudne :)
wyje i rycze
(piękne – żygać, żygać, żygać…, wszystko wyżygać i zasnąć)
No Panie, no szacun na placu.
Przecudne.
Z rana? W człowieka Tuwimem?
Teraz to już tylko będę żwir na twej drodze w miękki piasek gryźć.
(I jak niemrawo brzmi, to co mi się dawno temu ulęgło:
Czy pamiętasz gdyś z pracy
wychodził wcześnie?
Czy to było rok temu, może trzy, może dwa?
Bo od świtu do nocy, czy to maje czy wrześnie
do roboty coś zawsze cię gna.
I tak siedzisz nad pracą
Chociaż po co i na co
Nie wiesz sam, lecz kazali
Gnić tam masz, wrastać w stół
Germinal, jak u Zoli
Chociaż upa już boli
Tkwij jak pień
cały dzień
nocy pół.)
o, ale Germinal to symbol ludowego buntu, a nie ucisku! czyżby jakaś rewolucja była między wierszami?
i ciekawe to COŚ, co gna. cóż to może być, cóż?
i Gałczyńskiego wpływy w skumbriach w tomacie widoczne. :-)
Mówią, że gna imperatyw, albo ta ręka rynku, niewidzialna, co w aniołów przemienia.
Rewolucja będzie, ale między następnymi wierszami – skoro już tuwimy (tuwimujemy?), to pewnie “Do prostego człowieka”. Rżnij swym i-podem w szkło tabletu?
szkło tabletu mi się podoba, ale ja bym rżnął mokasynem, dla mocy, rytmu, i kontrastu (bo miękki).
a Gałczyński to tu dwa razy siedzi nawet. dwóch razów jestem świadom.
Całe przeczytałem i żadnych Indian :(
A mnie to coś przypomina… Jakby… cholera: nie mogę.
jasna cholera czytam to raz jakis piecdziesiaty!
to se wydrukuje! w colorze! na offsetowym papierze!
taki floł mnie bierze!
na kredowym! o rany, przeczytałem: FIOŁ.