wyszło tak jakoś, bez planu, że wczoraj skończyłem znakomitą „Miedziankę” Filipa Springera — a dziś tam się znalazłem. dla tych, co nie czytali: było miasteczko – nie ma miasteczka, kilkaset lat historii, po której zostało cegieł na pastwisku i kilka okolicznych domów. miasto przetrwało wojnę, ale nie dało rady rabunkowemu wydobyciu rud uranu. wzgórze pod Miedzianką przeryto korytarzami, domy zaczęły się zapadać, w końcu – trochę ponad 40 lat temu wyburzono je w całości. dziwne uczucie, stąpać między krowimi kupami, tam, gdzie kiedyś był rynek i kamieniczki i ludzkie życie.
a jeszcze wpadliśmy do Strzegomia, bo bazylika zachęcała z szosy. Strzegom, taka nazwa, która gdzieś tam kołacze, ale z niczym się nie kojarzy, aż w końcu materializuje się – koślawo, jak to polskie miasteczko, jak to w moim oku.
kiedy przyjdą zająć twój mózg,
mózg, w którym mieszkasz, polski,
kiedy rzucą ci w oczy bluzg,
kiedy runą memowym trollskiem
i na wallu staną, i nocą
coś nieskładnie o żarciu bełkocą –
ty, ze snu podnosząc skroń,
włącz wifi.
lubisz to!
rozchmurz brwi!
są w mózgowiu rachunki krzywd,
miły lajk je szybko odkupi,
nowych treści nie odmówi nikt:
wysączymy z ajpada i z dupy.
cóż, że nieraz smakował gorzko
na twym blogu bez komcia post?
ty ten kciuk podniesiony nad mózgiem –
kochasz wprost!