To fioletowawe na górze po lewej od parlamentu Sarawaku to spadający wiatraczek na gumkę, do kupienia na wszystkich deptakach, od Mumbaju przez Kraków po Kuching.
Nigdzie nie widziałem, żeby to się sprzedawało, nigdzie, poza Odessą: pod dworcem kolejowym ustawiła się kolejka po świecące wiatraczki i to też jest jakaś prawda o naszych braciach zza Buga.
Koty, dużo kotów. Takie zwierzęta mieszkające w internecie. Ostrzegam.
Bo Kuching, główne miasto Sarawaku, prowincji na Borneo, znaczy po malajsku „kot”. To bardzo dobry pretekst, żeby ufundować liczne pomniki i figurki kotów. Jeśli ktoś miał zamysł, by w mieście było więcej kotów z betonu niż z mięsa, to doskonale mu to wyszło.
Jedno z głownych skrzyżowań zdominowała figura modelowej rodziny: kotka z oddaniem wpatrzona w męża wpatrzonego w dal, liczne kocięta bawią się beztrosko wśród spalin i międzynarodowych koncernów żywienia przetworzonego.
Na wjeździe do Kuching podróżnych wita kot z wąsem zbrojeniowym.
Na wzgórzu za miastem postawiono solidne muzeum kota. Zgromadzono w nim wszystko, co autorom ekspozycji w jakikolwiek sposób skojarzyło się z tematem: od chińskich kotków z łapką, przez plakat Aliena (po włosku) ozdobiony Sigourney Weaver ze zgadnij kim czym, okładkę płyty Cata Stevensa, po koci nagrobek. Blisko wejścia patrzy na nas kot z watoliny:
Na ścianach wiszą memy z czasów, kiedy nie było demotywatorów peel.
Wśród setek figurek – koty ze sprawnością “wazonik”.
W szklanej pułapce gną się plastikowe modelki uprawiające catwalk.
Dostępny jest także wycinek z 1987 o dagestańskim catfishu (gatunek nurkującego kota skrzelowego).
Można też się dowiedzieć, co łączyło Brigitte Bardot i Anne Frank (nie zgadniecie!).
Wystawa przytłacza skalą i rozmachem. Wychodząc wyglądałem podobnie do żegnającego mnie posągu.
Jutro jadę spotkać się z orang utanami.
w Singapurze płacisz 500 lokalnych $ (x 2,5 = PLN) za jedzenie w metrze, za spanie pod blokiem 1000, za nieuzasadnione zatrzymanie ruchomych schodów 5000 (więc jeśli nie masz stuprocentowej pewności, że Twojemu dziecku wkręca się paluszek w taśmę poręczy, to być może w przyszłości nie poślesz go na studia), za żucie gumy to już nawet nie wiem, można tylko w celach leczniczych, z receptą, a import jest zabroniony.
natomiast nadal to Polska pozostaje jedynym znanym mi krajem, w którym sumiennie ściganą zbrodnią jest przejście na czerwonym. to trochę moja obsesja; może nigdy nie dostałem mandatu, ale zostałem stanowczo pouczony za krzywe przechodzenie na pasach, a taka rana bliźni się przez całe życie.
z tym Lwowem to trochę nieścisłe, co prawda Singapur znaczy Miasto Lwa, ale symbolem jest pół-lew, pół-ryba (merlion), czyli też Warszawa, z drugiej strony. merliona jeszcze nie widziałem, ale mam za to zrastającą się Syrenkę z Dziecięciem.
zresztą był też inny polski akcent, w ogrodzie botanicznym siedzi bardzo gracki Szopę podarowany Singapurczykom przez bratni Naród Polski, zapewne niczego nieświadomy, więc niniejszym donoszę. podobno są gotowi przyjąć pewną liczbę Janów Pawłów.
Koło Anonimowych Morderców w Ciechałęce zaprasza już w piątkowy walentynkowy wieczór do sekcji afektu, natomiast w sobotę trwać będzie nabór do sekcji spożywczo-komunikacyjnej.
Koło zajmuje się wsparciem członków w procesie radzenia sobie z anonimowością i wykluczeniem medialnym. Opiekun grupy, Hieronim P. ps. “Pseudonim” przyznaje, że jest to trudny proces i tylko nielicznym członkom udaje się zyskać trwalszą rozpoznawalność, z drugiej jednak strony życie w ukryciu jest kuszące i ma swoje zalety, bo pozwala realizować pasję z dala od fleszy i pierwszych stron gazet. Wysoka skuteczność może jednak iść w parze z trudną frustracją, która odbija się na społecznych relacjach morderców.
Na piątkowy wieczór zapowiedziany jest krótki pokaz artystyczny przygotowany przez dwuosobową sekcję ciechałęckich wampirów. “Pseudonim” gorąco zaprasza w imieniu całego koła.