Koło Anonimowych Morderców w Ciechałęce zaprasza już w piątkowy walentynkowy wieczór do sekcji afektu, natomiast w sobotę trwać będzie nabór do sekcji spożywczo-komunikacyjnej.
Koło zajmuje się wsparciem członków w procesie radzenia sobie z anonimowością i wykluczeniem medialnym. Opiekun grupy, Hieronim P. ps. “Pseudonim” przyznaje, że jest to trudny proces i tylko nielicznym członkom udaje się zyskać trwalszą rozpoznawalność, z drugiej jednak strony życie w ukryciu jest kuszące i ma swoje zalety, bo pozwala realizować pasję z dala od fleszy i pierwszych stron gazet. Wysoka skuteczność może jednak iść w parze z trudną frustracją, która odbija się na społecznych relacjach morderców.
Na piątkowy wieczór zapowiedziany jest krótki pokaz artystyczny przygotowany przez dwuosobową sekcję ciechałęckich wampirów. “Pseudonim” gorąco zaprasza w imieniu całego koła.
Odkąd pozbyliśmy się wszystkich Wariatów, w naszym Mieście żyją wyłącznie Psychiatrzy. Dr Bojendas prowadzi sklepik spożywczy, dr Parzygłowska ma modną kawiarnię, a prof. Unimętalski z sukcesami trenuje piłkarzy, wyłącznie studentów psychiatrii. Trzymamy jeszcze Psychologów, ale na wszelki wypadek w osobnej dzielnicy, ściśle oznakowanych testami Rorschacha. Cudzoziemcy mogą u nas mieszkać, ale wszystkich obowiązkowo dokarmiamy potrójnymi dawkami valium. W domu Wariatów urządziliśmy muzeum, ku Przestrodze.
Dobrze się żyje w naszym Mieście. Niestety, są wśród nas tacy, którzy wciąż odczuwają potrzebę uprawiania zawodu. Gumowe psychodolls diagnozowane w domowych zaciszach czy rozrywkowe symulacje Wariatów, które tolerowaliśmy mimo ewidentnego braku powagi, zdają się niektórym nie wystarczać. Nieodpowiedzialność tych osobników, po kryjomu badających własnych Kolegów, a w czasie nocnych orgii przebierających się nawet w kaftany, prowadzi do niepotrzebnych zaburzeń i grozi stabilności świętej Normy.
W związku z tym informujemy, że z dniem dzisiejszym zabronione są białe kitle, a kaftany, młoteczki i bloczki receptowe należy zdać w odpowiednio oznakowanych punktach dzielnicowych. Osoby nieprzestrzegające tego rozporządzenia zostaną osadzone w Domu Psychiatry na czas niezbędny do resocjalizacji.
(-) Omam.
kiedy przyjdą zająć twój mózg,
mózg, w którym mieszkasz, polski,
kiedy rzucą ci w oczy bluzg,
kiedy runą memowym trollskiem
i na wallu staną, i nocą
coś nieskładnie o żarciu bełkocą –
ty, ze snu podnosząc skroń,
włącz wifi.
lubisz to!
rozchmurz brwi!
są w mózgowiu rachunki krzywd,
miły lajk je szybko odkupi,
nowych treści nie odmówi nikt:
wysączymy z ajpada i z dupy.
cóż, że nieraz smakował gorzko
na twym blogu bez komcia post?
ty ten kciuk podniesiony nad mózgiem –
kochasz wprost!
na początku był Tuwim.
dzisiaj wielki Bal pod Tęczą.
sam potężny Korporator
dał łaskawy promo-pakiet,
wszelkie dziwki w rurkach jęczą
i błyszczykiem debet dręczą.
wszędzie stendy z konterfektem
dobrodzieja
w typie beja
najwspanialsza heca w dziejach!
skaczą brandmenadżerowie
brandpartnerzy i brandyci
cały plac obrandzlowany
i fanfary!
i kabaret!
„A jeśli”, pomyślał komisarz Kontrabaszczyński, wodząc wzrokiem za śmiesznym robaczkiem maszerujacym po słonecznych plackach na białym parapecie, „a jeśli to wszystko zdarzyło się tylko po to? Wielki wybuch, uformowanie cząstek, prawa fizyki, galaktyki, Słońce, Ziemia, cała ewolucja, powstanie człowieka, kultura, wojny, moi rodzice, moje wychowanie, moje szkoły, moja gówniana praca, moje zmęczenie, żebym, ja, Kontrabaszczyński, stał tu, znudzony idiotycznym przesłuchaniem i gapił się na chrabąszcza? Może to jest ta puenta całości, po to to wszystko?” Dmuchnął, ale owad odbił się od rantu i wrócił grzać się w słońcu.
Komisarz niechętnie odwrócił się, zerknął na podejrzanego, jak on się nazywa, coś jakoś -ak, ten odpowiedział pustym spojrzeniem. Gdzieś tam w jakimś garażu czy szopie, a może luzem na polu, w Opaczy, Raszynie, albo Dawidach, działa jakieś coś, co robi nic. W efekcie na południe od Warszawy znika coraz więcej wszystkiego – pieniędzy, ziemniaków, śmieci, dzieci, chleba i kamieni. Nieregularnie, ale coraz szybciej. Niedługo znikną Janki, potem cała Warszawa, ale to nie będzie koniec, w tydzień może nie być Ziemi, a potem już nie ma znaczenia, nie będzie czym odmierzać tygodni. I on, ten kostropaty rolnik spod Raszyna, może przecież coś wiedzieć. Co zrobił? Prawie nic – ktoś kiedyś widział, że włączył roztrząsacz obornika w odwrotnym ciągu, wciągnęło wronę, teraz mu się przypomniało, doniósł. Oczywiście kompletna bzdura, ale poszukiwania są zakrojone na szeroką skalę, w sąsiednich pokojach odpytują innych zafajdanych, jabolowych nihilistów. „Ostro, kurwa, ich, kurwa, brać, nie odpuszczać, kurwa” – starannie akcentując wszystkie przecinki zalecił inspektor de Ostoja Łoś. Bo strach jest, globalne zagrożenie, czy spytać sojusznika, a może nie, bo kto by chciał się tak ośmieszyć, coś znika, gdzieś znika, to może poszukajcie, kto szuka ten yes sir.
Myśl o pustce spojrzenia -aka, niezwykłej nawet jak na ten typ, odbijała się w głowie Kontrabaszczyńskiego jak piłeczka, ale postanowił wybić ją na aut. „No i jak?”, spytał, tamten tylko wzruszył ramionami. Komisarz westchnął. Nie chciało mu się dziś ratować świata. Odwrócił się do okna, chrabąszczyk dalej krążył po parapecie. Pochylił się nad nim, było w nim coś dziwnego, tak nie wyglądają zwykłe owady.
Pstryknął.
Robaczek trafił między kraty i wyleciał na ulicę.
Po komisarzu został tylko zapach przepalonego tytoniu i błysk w pustce oka, mały jak piłeczka na dalekim aucie.
Wstępne badania wskazywały, że być może faktycznie Polska spadła na Ziemię masłem do dołu.
Szybko pojawiły się szacunki kiloton śmietankowego kruszcu czekającego na wydobycie i stuleci, na jakie starczy złóż. Niektórzy snuli wizje jeszcze głębiej ukrytych pokładów szynki i sera, inni wyobrażali sobie konfitury i już szykowali się do wyścigu po koncesje. „Pan Bóg w swej nieskończonej dobroci odkroił szczodrą pajdę pachnącego, zakwaśnego, słowiańskiego chleba, suto ją omaścił i rzucił szerokim gestem, cóż, gdy Szatan, ten niedorobiony mgr fizyki, odwrócił ją w locie” – mówili niektórzy. Inni pytali, czy Pan Bóg na pewno kroił chleb w kształt granic z 1951 roku, ale i tych chłodnych racjonalistów porywał powszechny entuzjazm. Tylko najwięksi defetyści nieśmiało oponowali, że może to margaryna, ale zakrzyczano ich, że pewnie zaprzedali się wiadomo komu za 40 baniek judaszowego szmalcu. Sejm z Senatem uchwalili: całe wydobyte masło należy do Narodu. W odpowiedzi Naród wyszedł na miasto sugerując, że chciałby coś tym masłem posmarować, niekoniecznie metaforami obrosłą glebę ojczystą. „Niech smarują cia… ała!” – nie dokończył wysoki przedstawiciel Władz, właściwie już nieco niższy.
Kiedy więc w tej radosnej atmosferze wykonano systematyczne odwierty, a te nie dostarczyły żadnego masła, rozczarowanie było ogromne. Co prawda szybko znaleziono i ukarano winnych (defetystów, sąsiadów, krowy), ale w sumie sytuacja była niezręczna. Szczęściem, nawet wyimaginowane masło źle działa na pamięć: sprawa szybko ucichła. Tym bardziej, że astronomowie odkryli ogromny, blado połyskujący obiekt o dość regularnym kształcie, szybko zbliżający się do Ziemi. Spekulacjom nie było końca.
nadgryza właściwe części odpowiednich ssaków, bo ich właściwości gwarantują życie doczesne, ich odpowiedniość – życie wieczne. nadgryza, odrywa, żuje i przełyka. trawi, sra. z pozostałymi ssakami buduje relacje za pomocą innych czasowników: tresować, konkurować, milczeć. albo ssać. użycie błędnego czasownika do niewłaściwej części nieodpowiedniego ssaka grozi wieloma rzeczownikami, przymiotnikami, a w konsekwencji także czasownikami. wszelkie zabawy są niepożądane, anagramy grożą gangreną. na szczęście sam z siebie wybiera wobec ssaków te czynności, co należy. wszystko jest właściwie ustalone, ale co, jeśli w znanym układzie pojawia się niewiadoma? na przykład parzystopięć. jakiego czasownika wymaga? te indagująco-egzaminujące nużą, pasywno-dystansujące nie sycą. po namyśle wybiera klasyczną elegancję rozwiązań definitywnych. potem nadgryza. odrywa. żuje.