swiety Mikolaj jest, zdaje sie, gdzies stad. z poludniowo-zachodniej Turcji, nie z Laponii. taki wielki atut marketingowy, tak strasznie zmarnowany przez niewiernych. czasem tylko niesmialo mrugnie z telewizora, doda reklamowanemu produktowi lepszego, zachodniego blysku.
w Pamukkale tylko chinscy i japonscy plecakowicze. nieliczni. zachodni na te trudne dni gromadza sie chyba gdzie indziej. czasem w waskie uliczki miasteczka niesmialo zapuszczaja sie zagubieni germanscy emeryci z pobliskiego lux-hotelu. zawsze w parach, pilnuja sie wzajemnie, zeby zaden nie czmychnal na wolnosc. ale nikt przeciez nie czmychnie…
przy stoliku obok ladnej mlodej Chince jest very very very sorry. do telefonu jej sorry. z doskonalym akcentem jej sorry. do twarzy jej sorry. jakas historia romantyczno-merkantylna, ale niezrozumiala, bo zagluszana przez halasliwych Turkow. dociera do mnie tylko jej zdziwienie zblizajacymi sie swietami. ktos jej przeciez powiedzial, ze muzulmanskie, to znaczy tureckie Boze Narodzenie jest dopiero w styczniu.
i nikt nikogo nie rozumie. jakos tam oswajamy swiat przez wpisywanie go w znane nam klisze. obcinamy niuanse, wzmacniamy kontrasty, posteryzujemy i retuszujemy obraz, a potem uzywamy go dalej jako wzorca dla nowych doswiadczen, czyniac rzeczywistosc bezpieczniejsza, bo jakos tam kontrolowalna. stykamy sie naskorkowo, kiedy wymieniamy dobra za gotowke, grzeczny usmiech za grzeczny usmiech. i czasem probujemy sie jakos zblizyc, mrugnac, jak ten Mikolaj z telewizora: ze przeciez sie rozumiemy. jak kierowca podwozacy mnie tu, spiewajacy w samochodzie: “Jingle Beys Jingle Beys I don’t know I don’t know”.