odhaczone: laweta.
a było tak, że zaćmiło mi umysł ideą domku na kółkach, bo przecież co za cudowny pomysł, każdy marzył, a nigdy wcześniej nie miałem okazji, no i teść, co czasem niepokojąco przypomina Mirka Memowego Sprzedawcę Samochodów, mówi, słuchaj, ta karawelka jest zupełnie całkowicie zrobiona, wszystko, jedźcie, wypróbujcie (tu powinna włączyć się kontrolka, ale widać spalona), no to jedziemy (z córką teścia) zardzewiałym dwudziestotrzyletnim Samochodem Ludowym, rzężącym dwójką, chrupiącym trójką, którego jedyną zaletą jest to, że się w nim mieszczę zhoryzontalizowany, zamiast własnym, co Szwed płakał, jak sprzedawał, więc jedziemy, z wiatrem we włosach, bo bez klimy w trzydziestopięciostopniowym upale i nawet gdzieniegdzie dojeżdżamy, gdy wtem, nahle, przerwa na napój, z którego niespodziewanie robi się wiele butelek napojów niezbędnych dla uzupełnienia mikroelementów w trakcie forsownego poszukiwania autoelektrika.
więc zwiedzamy pobliski Vyškov, miłe, jakby wyludnione miasteczko i lądujemy w losowo wybranym z czterech hotelu, Penzion Sirius*, i zaraz zaglądam do regulaminu, bo ja lubię regulaminy, a tu cała książka, a w niej kartka luzem, piękny niedawny obrazek krajanki młodej, Zosi J., którą z tego miejsca wzruszeni pozdrawiamy.
aha, w środku tego sennego miasta jest kawiarnia o zaskakującej nazwie (nie, to nie jest źle dobrany font, nie chodzi o ojca Ikara)
samochód jest w rękach szefa warsztatu niepokojąco przypominającego Włodzimierza Czarzastego w okresie wąsatym. z pokorą czekamy na wyrok…
nie licząc tranzytów nie byłem w tym kraju ze 30 lat, czyli nigdy.
trochę się tu zmieniło, pewnie wszystko, przyjmę każdą wersję, bo zdegenerowane synapsy nie przechowały zbyt wiele. a okolice Ołomuńca (nie mogę się pogodzić ze słowem Olomouc) to dla nich z pewnością nowość.
odhaczone: smažený sýr, kofola z kija, serek roladka (ale mało śmierdział, więc to chyba nie Ten, ołomuniecki), za dużo piwa.
czescy cykliści lubią, jak jest trudniej
pejzaż antropozoficzny z Czeszką
reuse, recycle, revenge
są znaki
strach jest
bąbelki są
grubaś Maryjo, łasa, pełna
krem z tobą
i błogosyconaś ty między niejadkami
i błogosycon owoc żywota twojego je liczne ciastka trochę przypominające bajaderki.
był taki popularny nie tylko w Czechach album Beatlesów pt. “Please Please Me”
14 zdjęć z częściowo mechanicznego, ale głównie mięśniowego, dwukierunkowego przemieszczania się między Uppuveli a Trincomalee na wschodzie Sri Lanki.
wiecie, ile drewna można przewieźć na rowerze? dużo więcej, ale inny rowerzysta się gorzej skomponował.
na Lance przeważają buddyści. zdaje się, że Buddę urazić tu dużo łatwiej, niż w Polsce Jezusa Chrystusa.
ale tu są w delikatnej, od paru lat zabandażowanej równowadze z hinduistami.
temple MADAM KIRI, tak, nie wiem, nasi tu byli?
wejście do hinduistycznej świątyni Koneswaram.
to zdjęcie byłoby znacznie lepsze, gdyby ten facet po lewej nie wlazł mi w kadr. ale dzięki temu znalazł się na vontrompce, to jeden z paru znanych mi sposobów na osiągnięcie wieczności, w każdym razie póki opłacam domenę i serwer.
ale w ogóle to pełny panteon w 3D.
brother bought a coconut, he bought it for a dime. a potem dał go do rozpęknięcia w świątyni.
piramida zwierząt, wersja minimalna lankijska.
to nie są najczystsze plaże, jakie widzieliście w życiu (mam nadzieję)
ten młody mężczyzna ma koszulkę ARMANY i trudni się rybołóstwem
wyglądał jak pierwowzór starego człowieka i morza, potem chciał nam sprzedać flądrę, potem chciał tylko pieniędzy, uśmiech mówił, że na betel.
a tu rodzina oczekująca na ojca-męża-rybaka uśmiecha się ku polskim turystom.
you are what you id, not what you sink
na plaży stoi parę swiątyń, więc spacerowicze w razie nagłej potrzeby duchowej nie są zostawieni sami sobie.
człowiek, ptaki, statek, morze, powiedzmy, że składa się to w jakąś całość. sentymentalne, estetyzujące pierdoły.
(Kadyks)