uwaga techniczna #1: ta notka jest praktycznym rozwinięciem
teoretycznej notki poprzedniej, polecam zacząć stamtąd.
uwaga techniczna #2: wszystkie linki poniżej kryją pod sobą zdjęcia, można kliknąć w dowolny, a potem prawo-lewo.
najpierw kup dużą paczkę papierosów. potem złap bemo (furgonetkę na 8 osób, mieści się do 14) do Alang-Alang. tam wynajmij ojek, czyli chłopaka z motorem, siadasz z tyłu i to nie ty masz kask. on zawiezie cię po wybojach na górę, do Nonongan. tam są ludzie i bawoły.
uroczystości pogrzebowe, w Tana Toraja zwane tomate, będą trwały trzy dni. zdążyłem na sam początek, prawie, bo tuż po zaszlachtowaniu pierwszego bawołu. tym razem padnie ich pięćdziesiąt, oraz setka świń. dobry bawół może kosztować tyle co niewielki samochód, ta rodzina jest bogata, ale taki festyn musi być rujnujący. do nieba wysyłana jest trójka seniorów rodu (rodzeństwo), jak zrozumiałem, umierali z grubsza w odstępach rocznych, a więc pierwszy czekał już jakieś trzy lata. Cornelius, który szkoli się na księdza w tej owczarni, potwierdza – przed odprawieniem tomate zmarłego traktuje się jak chorego i zmumifikowanego trzyma się w domu. ta choroba może całkiem długo potrwać, był tu taki, co chorował 25 lat, ale chyba w końcu zostały same kości.
wszystko: tańce, jatka, śpiewy, uczta – odbywa się na podwórzu między tongkonanami a spichlerzami. świnie, jako mniej istotne (a być może znacznie rozpaczliwiej kwiczące) zabija się z boku, na drodze. zresztą ten kwik nikomu specjalnie nie przeszkadzał, reakcje sytuowały się na skali gdzieś między obojętnością a rozbawieniem.
dla mnie jako mieszczucha ta konfrontacja z metodycznie, spokojnie zadawaną śmiercią jest dziwnym przeżyciem. dla mnie jako wegetarianina (co wpier*** morszczuki) dietetyczno-empatycznego (nie: etycznego, etyka jest mętna) tym bardziej, bo kwestionuje mój porządek: na własne oczy widzę bardzo naturalnie przyjmowaną sytuację, w której nie ma miejsca na rozczulanie się nad bydełkiem; jest po prostu transfer energii, przyswajanie białka. czyli w gruncie rzeczy Istota, bo wszystko inne jest majaczeniem oderwanego od korzeni histeryka.
zmarli wyobrażeni zostali w tau-tau wykonanych przez artystę z Bali, rzeźby ubrano i udekorowano biżuterią (z pomocą kleju typu kropelka). w tej postaci przyglądały się zagładzie bawołu, a potem jego konsumpcji.
gości było mnóstwo, gospodarzy też sporo, bo rodzina liczna. pogadałem sobie z facetem o imieniu Bart, który okazał się być księdzem (studiował teologię w Rzymie za JP2; tu dygresja, pierwszy raz zetknąłem się z kojarzeniem Polandii z Wojtyłą, zaskakująco częstą reakcją Indonezyjczyków jest „Lech Walesa”, a rzadszą „Agnieszka Radłanska”), i od tej pory dla ułatwienia relacji przyjąłem rolę technicznego katolika (ochrzczony…). ksiądz Bart pomógł mi zidentyfikować właściwych odbiorców mojej paczki papierosów i udał się przebrać w służbowy ciuch.
katolicka msza-niemsza (jakoś nie widziałem Podniesienia) odbyła się w dość wyluzowanej atmosferze, wierni rozwaleni na matach słuchają Ewangelii i śpiewaja pieśni. co ciekawe, dwójka z trójki zmarłego rodzeństwa była luteranami, jeden – katolikiem, takie skutki bardzo niedawnej akcji misjonarskiej.
a potem przeszła się procesja. trumny przeniesiono na lektyki w kształcie małych tongkonanów i wraz z tau-tau ruszono w obchód wsi. śmiechu było co niemiara, chłopcy trzęśli lektykami jakby chcąc zrzucić trumny, gwałtownie przyspieszali kroku wprowadzając popłoch w pochodzie i w ogóle dużo krzyczeli. tau-tau podróżowały obok trumien. byli też panowie w ciekawych nakryciach głowy. procesja wróciła na podwórze, przeniesienie do grobów docelowych odbędzie się na koniec imprezy.
a następnie raczono się winem palmowym, czyli ballo (na przykład w bambusie), Cornelius poczęstował mnie kropelką i w miłej atmosferze poznałem też jego ojca i dziadka; co ciekawe, Toradżanie noszą imiona określające ich w stosunku do potomstwa. ojciec Corneliusa to formalnie Julius, ale jego pierwsze dziecko to Ani (jeśli dobrze zapamiętałem), więc wszyscy mówią na niego “Papa Ani”; dziadka określa się imieniem pierwszego wnuczka, więc na przykład “Nene Ani”.
sącząc wino przegapiłem zadźganie kolejnego bawołu. zabito też kolejne świnie. daruję wam drastyki, zostało z grubsza tyle:
potem wodzirej coś bardzo długo wyczytywał, a potem wszyscy udali się do doliny na walki bydła, tego, co jeszcze zostało przy życiu.
polega to na szczuciu bawołów na siebie i przyjmowaniu zakładów, tratuje się przy tym doszczętnie okoliczne pola ryżowe. bawoły nie są najlepszymi zwierzętami do szczucia, najchętniej rozwalają się w błocie, a jeśli już przydarzy się konfrontacja, to zwykle trwa krótko i kończy się rejteradą słabszego, co jest bardzo zabawne, gdyż łagodne te zwierzęta czasem wbiegają w tłum i rozdeptują widzów.
-2.978687119.892548