trasa z Danau Toba do Bukit Lawang: autobusem do Medanu, tam opeletem (taka furgonetka) na drugi koniec miasta, stamtąd kolejny autobus. w autobusach do gardła podchodzi, oprócz zwyczajowego serca (widzę manewry nasze i innych) także żołądek (większość pasażerów delektuje się tytoniem). przed ostatnim etapem porcja mee goreng doprawiona spalinami — autobus czekający na pasażerów przez GODZINĘ stał na włączonym silniku pierdząc ku radości pasażerów, kucharzy i przechodniów.
[mętne dywagacje dyletanta]
i tak sobie myślę, że taki uśredniony człowiek Wschodu ma niewyrośniętą zbytnio świadomość istnienia bliźniego. jest mniej skrępowany prawami innych i ma szerszą swobodę działania, przy czym musi brać pod uwagę, że dotyczy to wszystkich (i potencjalnie każdy może próbować mu wejść na głowę). czy wynika to z alienacji (ja to świat), czy, przeciwnie, z integracji (świat to ja), tego nie wiem. wyczuwam, że człowiek Wschodu jest ograniczony raczej interesami innych, niż gorsetem zintegrowanego nieczyńdrugiemucotobieniemilizmu, który (nieco bardziej) pęta człowieka Zachodu. bo ów jeździ z grubsza zgodnie z namalowanymi znakami poziomymi, samochodem spełniającym jakieś tam normy, nie musi co jakiś czas opłacać całkowicie arbitralnego widzimisia policji, a (zwykle też) jeśli podróżuje z niepalącymi, to sam nie pali. człowiek Wschodu działa elastycznie, byle do przodu; człowiek Zachodu (lubi myśleć, że) lubi przestrzegać reguł współżycia.
pytanie, kto tak naprawdę ma — subiektywnie — więcej wolności? zachodni liberalizm nie może istnieć bez samoograniczenia. Wschód lubi brak ograniczeń, który czasem kończy się despotyzmem — ale Zachód żyje w stałym despotyzmie własnego sumienia. korupcja, wyklęta na Zachodzie, to przecież dodatkowe stopnie swobody, trochę jak magia, łamiąca różne “uznane” reguły; jeśli wbudować ją w system, sama stanie się nad-regułą. niesprawiedliwą? a czy na przykład dziedziczenie majątku jest sprawiedliwe? to tylko umowa społeczna.
dla jasności: człowiek Wschodu ma swoje reguły, oczywiście, ale one słabiej uwzględniają istnienie abstrakcyjnego Innego Człowieka (czyli np. nie-członka rodziny). bez tego abstraktu nie istnieje zachodnie pojęcie praw człowieka; myślę, że właśnie z tego powodu jest to pojęcie na Wschodzie obce i dziwaczne. i nawet najśliczniejszy PKB nic tu nie zmieni.
[/mętne dywagacje dyletanta]
tak więc Medan. kolejne koszmarne wschodnie miasto, które dołączam do prywatnego panteonu grozy, gdzie dotychczas królowały albańskie Vlore, poddelhijski Rohtak i keralska Kalpetta. miasta znienawidzone przez mieszkańców, miasta, z których nikt nie jest dumny, miasta bez charakteru i formy, miasta istniejące, bo ktoś tak kazał i dalej się bezwładnie toczące. pełnią infrafunkcje, ale nie dają żadnego bonusu. jest ich od cholery wszędzie, ale rzadko trafiają się na szlaku, są punktami przesiadki albo przypadkowymi znaleziskami w drogach na przełaj.
a w Bukit Lawang osaczyło nas 140 przewodników i każdy chciał nas oprowadzić po dżungli. moja spuchnięta i oklajstrowana stopa nie była żadną przeszkodą dla ich determinacji. poszliśmy więc wczoraj: były i dzikie orangutany, i inne małpy, i rozliczne insekty, i zdumiewające rośliny. trudno jednak nie poczuć ciepłego oddechu nadchodzącej zagłady — liczba orangutanów, mimo programów ochrony, wciąż maleje. po drodze do Bukit Lawang mijaliśmy przyszłość Sumatry: olbrzymie plantacje palmy olejowej.