góry są bardzo ładne, ale aparat odbezpieczam raczej na dole.
wyżej dyszę; niżej – detal zaczepia oko. brzydki detal najchętniej zaczepia. albo słowo.
w naszym kraju jest wiele zastosowań słów. takich, że niby wszystko jest w porządku, ale. albo sytuacji. albo czcionek. albo wszystkiego. takie najbardziej.
tu nasz kraj widziany z południowego wschodu.

karpaty krosno

i jest jakoś dąb. rządzę lasem, rządzę gajem, jakoś sobie radę daję i jest inaczej czerwony kapturek inaczej i jest coś dla dziewczyn myją dziewczyny chociaż nie dla psów (o psie pogański! czyż twa pani, głucha / na jedno ucho, twych skowytów słucha?) nie dotyczy uczestników nabożeństw. zakaz wprowadzania psów. i nawet artyści scen polskich Jarosław Jakimowicz, Rafał Mroczek są.

all inclusive.

ominąłbym miasteczko B, ale kolano zakwiliło cichutko: „zostańmy tu, proooszęęę, albo pożałujesz, złamasie”. pokuśtykałem zerkając za noclegiem i trafiłem na kwaterę „Narcyz”. „o, coś dla Mnie”, pomyślałem. drzwi otworzył czerstwy sześćdziesięciolatek z guzkiem wielkości kukułczego jaja na czole i bystro lustrującymi, niebieskimi oczkami. „z pościelą?” „mam śpiwór.” „pokój mam niegotowy.” „nie szkodzi.” „no, to z pościelą trzydzieści, jak panu odpowiada, to zapraszam”. żwawo skierował się w głąb, ja za nim, ale na schodach syknąłem, prawą nogą nie dało się wchodzić. „a wcześniej bolało?” – spytał, otwierając drzwi pokoju, a ja szybko przewinąłem w głowie „Sumatra, skuter, upadek, stopa lewa, pęknięcie, przeciążenie prawej, no i” uznawszy, że opowieść pełnymi zdaniami przekroczy potencjał percepcji gospodarza, mruknąłem coś i pozwoliłem mu mówić. „jaglanka! panie, ja-glan-ka. to najlepsze na stawy, jak bolą, albo chrupią. polskie złoto, jak to mówią nasi zielarze. trochę trzeba ugotować i działa jak nic.” „ale co, wcierać?” – spytałem głupio. „nie, no, panie, gdzie wcierać”, zaśmiał się, „jak by to miało tam w te kości i chrząstki, nie no. jeść, normalnie. bierze pan” – tu wziął w rękę szklankę ze stołu – „o tyle – gdzieś jedną trzecią i zalewa pan wodą, o tyle” – siadłem na łóżku, bo nie miałem już sił, on stał nade mną i mówił – „bo wiadomo, jaglanka bierze wodę jeden do dwóch, gryczana no i ten tego. najlepsza, mówię panu, Żydzi to jedzą i dlatego takie niby chude, ale żwawe, ha ha. i do tego, dla smaku, wie pan, daje pan, przykładowo, trochę wegety i cebulkę pokrojoną – ale nie zasmażać, bo to rakotwórcze! – i, o, można jeszcze trochę tych, no, skwarek, albo kiełbaski drobniutko skrojonej – i to pan gotuje. tylko nie na mleku! bo tam laktoza, a to też rakotwórcze!” – wytrzeszczył na mnie oczy, i nie wiem, czy to możliwe, ale guzek na jego czole wytrzeszczył się też – „bo komórki rakotwórcze się żywią laktozą, każdy ma jakieś takie komórki, ale jak pije mleko, to one od tego rosną. no i ja tak zimą jaglankę przez dwa miesiące, co drugi dzień, żeby odmiana była, i mówię panu, nic nie boli, o tu jedno” – przykucnął na lewe kolano, strzeliło – „ale poza tym nic, zupełnie. bo powiem panu, że tam” – wskazał głową telewizor – „to kłamią, oszukują, nic, te reklamy, te środki, te leki, co tam mówią, nic niewarte. tu tak ostatnio mówili w telewizji Trwam, że wszystko tam oszustwo, że oszukują dla kasy i tyle. i nawet jeden rabbi z Nowego Jorku się przyznał, że oszukują, widzi pan, jacy to oni. także, jaglanka, pan je jaglankę i będzie. a zaraz żona przyjdzie i panu tę pościel da.” – i wyszedł.

przyszła żona. żona? mogłaby być jego córką. lekko tatarskie rysy, czarne włosy związane z tyłu w krótki ogonek. prostą kreską zarysowana szczęka, figura drobna, ale bardzo zwarta, podkreślona przez troszkę zbyt krótką szyję, albo ciut zbyt szerokie ramiona. do tych czarnych włosów niebieskie oczy, co mnie tym bardziej, że może jednak córka. no, właściwie, piękna. „Mira Kubasińska” – wyrwało mi się. „słucham?” „pani jest bardzo podobna do Miry Kubasińskiej” „do kogo?” „Breakout, zespół, śpiewała tam”. po jej twarzy widziałem, że coś zadzwoniło, ale nie wiadomo czyja komórka. „nieważne” – wycofałem się, uśmiechając, ona też się uśmiechnęła, poprawiła opadający kosmyk. „to skąd pan przyszedł?” rozłożyłem mapę na kolanach i pokazałem: „z A.” pochyliła się nade mną. „ile czasu?” „osiem godzin, nienajlepiej, przez to kolano…” „no, siedem, to jest dobrze” – musnęła dłonią szlak na mapie, tuż obok mojej ręki. „to co, przynieść panu tej jaglanki?” – spytała patrząc mi w oczy. zmieszałem się – „nie no, wie pani, nie mogę się dwa miesiące kurować, jutro muszę dalej, tu mam taką Maść®, posmaruję się i” „aha, Maść®” – pokiwała głową w zamyśleniu. „tak. no, trochę głupi pan jednak jest” – spojrzała, a w tym spojrzeniu widziałem trochę kpiny, o tyle, z jedną trzecią, i trochę więcej politowania, i skierowała się do drzwi. próbowałem coś dodać, wyjaśnić, ale nie zdążyłem.

do snu ukołysała mnie litania przodków Bożego Ojczyma płynąca z głośników miejskiego kościoła. o świcie kolano mniej więcej działało. wyszedłem z „Narcyza”, nie budząc gospodarzy.

Ponieważ zostało mi już niewiele czasu (nie, nie to, co myślicie, jadę dziś na krótkie wakacje), to niestety nie zdążę skończyć tego jotpeg.gifa. Właściwie to mam tylko kawałek, ale myślę, że każdy z Was świetnie sobie na pewno poradzi i samodzielnie uzupełni brakujące elementy, a potem doskonale się będzie bawił.  Historyjka miała opowiadać o przygodach Damiana i Daniela, dwóch hipsterów. Niestety, kończy się już na pierwszym obrazku.  Damian jest oryginalnym hipsterem. - Daniel jest jego piracką kopią. I dalej miały być kolejne pary obrazków, pokazujące zabawne zestawienia (nawiązujące! do czego? ha!) takie jak: Hipsteryzm Damiana ma sens. - Hipsteryzm Daniela trochę kuleje. Damian spotkał prawdziwych przyjaciół. - Daniela spotkała przykra niespodzianka. (no i tu, że np. został skopany. chwytacie tę cudną grę słów - kopać, kopiować?) no dobra, wymaga dopracowania. nie skopałbyś żebraka. nie kop(iuj) hipstera. or something. no to lecę! paaa!...

.

satysfakcja jednostki z przynależności do grupy. o, mam taki sam sznurek, jak wy! satysfakcja jednostki z odróżniania się od grupy. ha, ale mój sznurek jest o dwa metry dłuższy! satysfakcja grupy z ponownej uniformizacji

pańska rozpacz została rozpatrzona odmownie dwukropek nawias otwierający może pan złożyć zażalenie w okienku M jak empatia powodzenia wykrzyknik średnik nawias zamykający

dzwonię do pana z niepotrzebną panu ofertą. chciałbym zmarnować nieco pańskiego czasu oraz zepsuć nastrój. dla pana większego dyskomfortu pańska rosnąca irytacja będzie nagrywana. synu, to ty?... jeśli chce pan zachować resztkę godności, może się pan teraz rozłączyć.

mój dom to nie twierdza. nie wieżyczki, zasieki, zła kula tu nie uśmierca. nie odmykają powieki na podwórza rubieże ochroniarze tłustawi. mojego domu strzeże pani babcia nienawiść

odkąd Smok dał do zrozumienia, że mniej interesuje go stan hymenów dostarczanych mu dziewcząt, a bardziej — masa mięśniowa, w naszej sekcji kulomiotek zapanował popłoch. „nie to, że się do tej pory nie bałam” — zapewniła Jedna — „ale same rozumiecie”. pozostałe rozumiały, że trzeba coś wymyślić, bo na liście płac tej historii zabrakło Rycerza.

pierwszy fortel — z koleżanką z sekcji gimnastyki artystycznej — porwaną, ogłuszoną — nie, nie kulą, młotkiem — i obłożoną płatami mięsa — nie był sukcesem. następnego dnia znaleziono ją, przegryzioną na pół i wyplutą, spoczywającą w nadal wyczuwalnej mgiełce obrzydzenia. Smok nie przepadał za wieprzowiną.

dalszych pomysłów nie było, więc Druga wpadła w histeryczną anoreksję. Trzecia dla niepoznaki stworzyła jednoosobową sekcję ping-ponga, ale Smok nie był głupi i zjadł sekcję. Czwartą zjadł Smok, Piąta wybrała emigrację we wrogim mocarstwie, Szóstą zjadł Smok, Siódma dogadała się ze Smokiem i przyprowadziła mu Ósmą, Dziewiąta wymalowała transparent, który też Smokowi smakował, Dziesiąta poszła studiować filozofię. w ten sposób sekcja kulomiotek w naszym klubie została rozwiązana.

pozostała tylko Jedna. ukryta w piwnicznej, wilgotnej izbie, ćwiczyła pchnięcia i kultywowała tkankę. czekała cierpliwie, aż się zestarzała, a Smok z nią. zwiędła, jej mięśnie straciły walory, on stracił zęby. kiedy w końcu zdechł, spaliliśmy ją na stosie, jak zwykłą czarownicę, którą przecież była, bo w jaki inny sposób przeżyłaby Smoka.

osiołkowi w żłoby dano. ty masz większy wybór. możesz być osiołkiem, a możesz być żłobem.

przed mistrzostwami świata w myśleniu życzeniowym. trenerze, jakie są szanse? ogromne.

you're no fun anymore

dziś mamy do rozpatrzenia wniosek Polaków z roku Pańskiego 2006. prosili o więcej deszczu. o, Polacy. tak bardzo ich kocham. nie umiem im odmówić. modlitwa o deszcz.

pan NN patrzy gdzieś hen

oczywista inwertura z sir Daniela de Latoura

czyli polska młodzież śpiewa stare piosenki.
było miło; przyjemny rock-piknik, choć artystycznie raczej bez doznań granicznych, których zresztą nie oczekiwałem.
sam jestem zaskoczony, ale najbardziej podobali mi się Acid Drinkers…
(ale też – dużo ominąłem w ramach snucia się w ciekawym towarzystwie)
dobra atmosfera, ale też: szoł is biznes. to nie zarzut, ale.
nie jestem pewien, czy dojrzałem jakiś autentyzm. może zahibernowany; taki nie wygląda najzdrowiej.
punks not dead, punks get fat.
zakaz wnoszenia własnej anarchii
i jeszcze, miał tam premierę świetny dwukilowy album J8, który Kolega Autor tam promował.
i jeszcze, zobaczyłem ciekawą koszulkę: albo to synchronicity, albo tkwił w niej Czytelnik. [update: z komcia wygląda, że Czytelnik]
i jeszcze, zdjęcia jakieś robiłem, ale wszystkie złe.