chciałem zrobić rysunek o granicy między Dobrem a Złem. takiej normalnej granicy, ze szlabanami, celnikami w budkach, deklaracjami, zwrotami VATu, rachunkami sumienia przy bagażnikach pełnych Afgańczyków pełnych opium, strażą graniczną w wieżyczkach, węszącymi psami, pasami ziemi zaoranymi jak grzebieniem, drobnym przemytem, deportacjami, paszportami, wizami, małymi przygranicznymi ruchami, tanimi papierosami, emigracjami, imigracjami, uranu detektorami, wyjazdami na saksy z nadpsutymi w skajowej walizce kiełbasami. albo właśnie bez szlabanów, bez paszportów, z gładkim, niekłopotliwym się przemieszczaniem z jednego obszaru do drugiego, szengenizacją Dobra i Zła, i z billboardami “żegnajcie” po jednej stronie, a “porzućcie nadzieję” po drugiej, albo z innymi – “zbawimy was” po jednej, “zabawimy” po drugiej, a może “zwabimy”, bo nie zdążyłem doczytać. albo o zmienności granicy wytyczonej na zbyt rwącej rzece i niekończących się ustaleniach między resortami po obu stronach, żeby w końcu, raz na zawsze, jakoś tę poszarpaną granicę określić i unormować.
i nawet prawie narysowałem ten obrazek i był tam samochód, ktoś z niego rzucał uwagę w dymku spalin, i była granica i droga i drzewa i krzaki i pośród tych krzaków był taki malutki myśliwy, który siedząc po stronie Dobra mierzył do jeszcze mniejszego zająca kicającego po stronie Zła i myślę, że ten kicający zając nie mógł być taki do końca zły, chociaż miał pecha kicać po niewłaściwej stronie, ale przecież bardzo niedaleko od tej granicy, bo w sumie w zasięgu wzroku myśliwego i mojego, ograniczonego rozmiarami i skalą obrazka, no więc ten zając nie zasługiwał na tak bezlitosną egzekucję, jaką szykował mu dobry myśliwy, może nie taki znowu bardzo dobry, skoro też blisko granicy, którą potem na mocy umów bilateralnych przekroczyłby sięgając po truchełko. i tu obrazek utknął: po prostu nie mogłem dokończyć tej sceny. musiałem pozostawić ich zastygłych w tym nierozstrzygniętym kicaniu i mierzeniu, zahipnotyzowanych sobą, oczekujących na swoją nemezis – niedźwiedzia, pograniczników albo nadelokwentnego etyka z brzytwą zbierającego poziomki, tu słodsze, bo z uchodźców wzrosły krwi.