pare detali jest nowych
wiezowce – przez te piec lat wyroslo ich pare razy wiecej, niz w Warszawie przez dwudziestolatke
nigdzie nie mozna palic (a chyba bylo mozna). smoking is offense here. offense!
w niektorych miejscach jest jakby czysciej
poza tym polacie smieci w bocznych uliczkach, mezczyzni w sandalach i prazkowanych spodniach od garnituru, hello sir, tredowaci zebracy, cheap price, kobiety w sari, dziewczeta w dzinsach, smrod skislego moczu, kadzidlo, raita i curry.
i tlumy, tlumy. miliony autonomicznych, anonimowych, samotnych wszechswiatow.

(klik klik, jak sie zaladuje strona)

cofając się. a jednak na swój pokrętny sposób posuwając się do przodu. znów. jadę.

jadę odliczając wrażenia w lusterku, w którym obiekty czasem zdają się większe niż w rzeczywistości. osiem, siedem i siedem, sześć, pięć. a nawet, sięgając do granicy horyzontu: cztery i trzy. dwa jeden zero to inne czasy, nie do wiary, tam mnie po prostu nie było.

ale, na tym horyzoncie, już byłem. ja, chociaż jeszcze nie vontrompka. i znów będę. ale tym razem, z pewnością, będzie inaczej. podwójnie.

przez miesiąc nie będzie wesołych obrazków. ale może będzie co inszego. zostańcie w pokoju.

gołąb, fajka, duży pokój

bo wiesz, ja się nigdy nie umawiałam z facetami z netu, chyba nie jesteś jakimś świrem

nie krzycz

Pan Xawery Sobiewuj jest menedżerem średniego szczebla w średniej wielkości korporacji. Pełni rolę fatum, ale nie wie o tym i nigdy się nie dowie. Nieco spuchnięty, zmięty i prawie czterdziestoletni, ma trójkę podwładnych i, poza intrygującym nazwiskiem, żadnych cech, które by go jakoś wyróżniały. Robimy więc z pana Xawerego nawias otwierający i zajmujemy się jedną z trojga jego pracowników, panią Ywonką.

Tak więc, pani Ywonka. Nie nosi intrygującego nazwiska, w pracy załatwia raczej nieintrygujące sprawy. Chyba już zaczynamy się nią nudzić i przymierzać ją do roli nawiasu zamykającego, ale w ostatniej chwili dostrzegamy w jej sercu tajemnicę. Pół roku temu pani Ywonka przyczyniła się do śmierci męża i sama odniosła pewne obrażenia, prowokując wypadek samochodowy, aby zdobyć pieniądze z mężowskiej polisy i wyjechać gdzieś daleko z nieświadomym intrygi kochankiem, panem Zbyszkiem. Policja wąchała, ale nic nie wywęszyła, pani Ywonka odleżała swoje w szpitalu i zgłosiła się do ubezpieczyciela, który jednak z przyczyn formalnych dobrze uzasadnionych wciąż odwleka decyzję o przelewie. Tajemnica w sercu pani Ywonki nie jest jednak źródłem jakichś przesadnych wyrzutów sumienia ani czarnych myśli. Pani Ywonka w ogóle stara się za dużo nie myśleć, stara się lepić smaczne suszi z koleżankami i pić dobre, nie za ciepłe, białe wino.

Mamy trupa i mamy suszi, mamy też miłość, no może nie miłość, ale uczucie, a w każdym razie seks i choć ta miłość to uczucie ten seks dotyczy także pani Ywonki, to jednak wyczerpaliśmy jej potencjał narracyjny i nieco sflaczałą odkładamy w kącie tej opowieści. Przyjrzyjmy się wspomnianemu kochankowi, panu Zbyszkowi, kiedyś zazdrosnemu o męża, teraz na rozstaju między panią Ywonką a inną, młodszą i mniej poharataną. Pan Zbyszek, prawie czterdziestoletni, nieco spuchnięty i zmięty menedżer, jest postacią skomplikowaną i niepozbawioną głębi, ponieważ pan Zbyszek na dodatek kocha swoją żonę. Pan Zbyszek miota się w tym wielokącie, nienawidzi siebie za życie w kłamstwie i zbiera się, by z tym na zawsze skończyć. Pan Zbyszek ma w sobie prawdę, tak to przeczuwa. Ale przeczuwa też, że pierwsza prawda będzie brzmieć piekącym policzkiem lewym, od ręki prawej. Potem może przyjdzie wyzwolenie, ale też i pustka, a ostatnia prawda zadźwięczy już tylko echem dziurawej konewki na mrocznym strychu. Pan Zbyszek lubi metafory, ale nie lubi starych, zepsutych przedmiotów i zakurzonych, ciemnych pomieszczeń. I bardzo nie chce samotności. A ludzie nie lubią prawdy.

Pan Zbyszek wie, że jest skazany na niewysokie polatywanie w sferze półprawd i prawd rozmytych, niezupełnych, trochę naciągniętych i słabo nadmuchanych. „I z dala od meritów i sedn”, dopowiada tchnący trunkiem i domykający swój nawias pan Xawery, tak się składa — stary licealny kolega pana Zbyszka. Niewinny nosiciel fatum, pan Xawery nie ma w sercu żadnej tajemnicy ani żadnej prawdy, ale w poprzednim profesjonalnym wcieleniu sprzedał przypadkiem bardzo korzystną polisę mężowi pani Ywonki i całkiem niechcący przedstawił panią Ywonkę panu Zbyszkowi. Teraz dopija płyn i udziela panu Zbyszkowi przyjacielskiej rady, zniekształconej alkoholem w ustach nadawcy i mózgu odbiorcy. Nie wiemy, co pan Xawery powiedział, wiemy, że do pana Zbyszka dotarło: „zostań prezydentem Urugwaju”. Los nie zna słowa „sorry”, więc pan Zbyszek następnego dnia leci do Montevideo, ale cóż, trafia tam kilka dni po ogłoszeniu wyników wyborów. Postanawia zostać do końca kadencji i zacząć nowe życie. To rozwiąże wiele problemów, w tym ubezpieczyciela, który nie będzie się już zasłaniać formalnościami, bo nie będzie przed kim. Gdyż sflaczała w poprzednim akapicie pani Ywonka poderwie się na tyle, że potem w jej wnętrzu znalezione zostaną liczne różne kolorowe pigułki. Co zostanie znalezione we wnętrzu pana Xawerego, chyba się nie dowiemy, bo wygląda na takiego, co będzie żył długo i szczęśliwie.

mam problem z nawiązywaniem relacji; przepiszę pani pigułkę gwałtu; wolałabym czopki

twoje prawo do informacji

kiedyś z innymi przekazywałem do rąk impulsy oklasków; teraz samodzielnie odpowiadam za środkowy palec

masz twarz pokerzysty, ale umiesz grać tylko w wojnę

i have simply wanted an object to crave

(“Uninvited“, Alanis Morissette, 1998)

zabronimy grawitacji, by Polakom mniej wisiało

Transgresyjna interwencja w cierpiących na syndrom postkolonialny peryferiach zmusza do refleksji nad kondycją ludzką i stawia odbiorcę wobec konieczności eksploracji otwartych pytań: „czyżby?” oraz „po czemu?”. Kobieta z Synem bez Nóżki, pochodzący z najuboższych rejonów UE, wykorzystani przez artystę w ramach programu finansowania nierówności, mają emanacją swej radykalnej podmiotowości skruszyć spleśniałą skorupę systemowego samozadowolenia. I ów cel osiągają na wielu płaszczyznach: poruszają emocje, bezkompromisowo oskarżają, przekraczają granice kulturowe, racjonalizują koszty uzyskania przychodu twórcy i stymulują dochód krytyków. daj pane komenta, Bóg da ci zdrowie.

Kura polska, nieświadoma zagrożeń, dziobie dziś ziarno na zaminowanym polu sporu o jej dalszy lot. Jej przyszłość jest w niebezpieczeństwie: stosunek do kury ulega transformacjom, które niosą katastrofalne zagrożenie dla spożycia nabiału, a co za tym idzie, dla całej planety. Spór o kurę nabrzmiewa i grozi niesłychanymi konsekwencjami. Na to nabrzmienie musimy odpowiedzieć.

Akt kreacji jaja nie może być definiowany w kategoriach ekonomicznych. Każde jajo jest odmiennym i intymnym wytworem natchnienia jednostkowej kury i nie powinno być przeliczane na zysk. Ekonomowie — ręce precz od kury! Nie macie prawa rozliczać jej z liczby, kształtu czy koloru jaj. Kura nie działa zgodnie z zasadami inwestycji i zysków. Kura to natchniony i spontaniczny byt, którego wiejscy ekonomowie, wyciągający teraz po unijne dotacje swe żądne mamony szpony, nigdy nie zrozumieją.

To nie mętne widzimisię ekonoma powinno decydować o dystrybucji ziarna i ściółki. Nieefektywność takiego systemu jest oczywista, choć ekonomowie będą go bronić, bełkocząc gębami pełnymi kradzionego owsa i wymachując brudnymi łapami, do których jakże łatwo przylepia się ściółka. Postulujemy stworzenie lokalnych Rad Uciemiężonych Kur (RUK). Kura powinna samodzielnie decydować o swoim akcie twórczym. Kura nie może być dłużej jedynie listkiem figowym na swoim jaju.

Owa kura i ovo jajo stają się przedmiotem bezwstydnego handlu. Kreatywność kury jest bezczelnie wykorzystywana dla pomnażania wirtualnych zer na kontach neoliberalnych kapitalistów, których chciwość i niekompetencja doprowadziły do wszyscy-wiemy-czego. Nie chcemy ingerować w wolność gospodarczą: jeśli ktoś myśli tylko o powiększaniu majątku, to phallus z nim. Nie sugerujemy rozwiązań typu „1% PKB na kurę”. Postulujemy jednak, by ten, kto używa kury, zapłacił RUKom (a nie biurokracji) extra podatek na niedochodową działalność twórczą. Tylko w ten sposób powstaną u nas jaja dorównujące tym z Zachodu.

I tylko tak powstrzymamy masową emigrację kur, które pasąc się tam, na komfortowej ściółce, doceniane są i nagradzane. Czemu to już nie u nas kurzy czempion kreuje pełne mistycznej symboliki wielkie stalowe jajo, całkowicie puste i ciemne w środku, do którego wchodzą nawet dwa tysiące kur a wychodzi pasztet podlaski? Albo ten, którego jajo jest kopią 1:1 rodzinnego obejścia? Albo — autorka jaja w kształcie pogniecionego białego kubika, wysokości piętnastu dorosłych kur? To proste: u nas nie ma odpowiednich kurników. Jak powiedział G. Lineker: “Hen is a Polish writer”; i cóż z tego? Kura w naszych warunkach może jedynie swe jakże ubogie (ale chędogie) jajo oklejać paskiem cieniutkiej niebieskiej (albo różowej) taśmy — bo na grubszą nie starczyło już funduszy.

Potwór, którego stworzyć chcą domorośli neoliberałowie, będzie siał spustoszenie i będzie w ogóle straszliwy. Będzie produkował jaja na miękko oraz omlety i wszystko będzie niesmaczne. Brońmy kury, zanim przyjdą po ziemniaka.

—–
głosy poparcia można wpisywać w komentarzach.

a jakby kto pytał, skąd inspiracja, to stąd.

malutki zabrania fistingu

mieć ciastko i być ciastkiem?