jesteśmy równi

radzymin, trzeci maja

to miejsce czeka na twoją reklamę

W Fabryce
pracownicy
nie chcą się bronić

Pan Laboro ma kłopot
do południa powinien zestawić
koszty ludzkie z przychodami nieludzkimi
ale nie umie dobrać kolorów
do swojej tabelki w Excelu

Bezradnie drapie pełnię pustego brzucha
suwa w tę i we w tę gładkim ciężarkiem myszki
podnosi ją i zagląda w czerwono świecące oko
które po chwili zaczyna nerwowo mrugać
domagając się płaskiej stabilizacji

A więc czerwień
wino krew krew krew krew
a także rosebud
perfekcyjne wykończenie

Policzki Pana Laboro nabrały koloru subtelnego zadowolenia
na pewno będzie pochwalony
wykazał niezbicie, że efektywność wzrośnie znacząco
po skreśleniu zaledwie co dziesiątego

Chciałby już powstać
tak jak inni

Bądź syty Idź

ma pan raka mózgu. to migrena. za dwa dni może pan wrócić do pracy.

żadnych złudzeń

Wiesz, Puchatku, Krzyś ma dość bałaganu w stumilowym lesie i kazał nam wybrać nowego Puchatka. Podobno Kłapouchy ma kandydować. Prosiaczku, ale przecież Kłapouchy nie lubi miodu. No właśnie.

niestety, operacja jest niemożliwa. narysowano nas w zbyt niskiej rozdzielczości

Spokojnie spływasz wąskim korytkiem teraźniejszości, czasem jednak trafiasz w miejsce, z którego widać odleglejsze perspektywy i inną skalę czasową. Okazuje się, że istnieją daty dalsze, niż dziś, jutro i najbliższy piątek: żeby się o tym przekonać, wystarczy wstąpić do lokalnego sklepu spożywczego. Jogurty proszą o konsumpcję do końca kwietnia, a ty uświadamiasz sobie, że to przecież niedługo i po cichu cieszysz się już na te ciepłe dni. Mnich ze swoim sekretem poczeka na ciebie nawet do końca majówki, ale jeśli się nim nie zainteresujesz – skona cichutko pod kolejną warstewką białej kołderki. I przypominasz sobie, że jego strawiony współbrat nie tak dawno zapowiadał nowy rok. Tuńczyk nurkuje puszką w okolice roku 2010: ważysz w dłoni metalową, przyjemnie ciężką konkretyzację abstrakcyjnie odległej przyszłości, jeden z nielicznych znaków, że coś będzie, a nie tylko jest. I że przecież – kiedyś się skończy. Albo nieoczekiwany błysk minionego: kefir, który zgubił się w swej temporalnej drodze do czyjegoś żołądka i zapomniany mruga z lady czarnymi kropkami cyferek: 28.03.2008. Znów czujesz, że tempus fucking fugit i zamyślony stajesz w ogonku do kasy.

Nic nie jest best after, nie licz więc na wartość dojrzewania, kumulację wartości. Konsumuj prędko, bacz jeno, by ktoś nie podsunął ci sztucznie odświeżonego produktu. Na przykład Johna Cleese’a, odmłodzonego o osiem lat. 1947 brzmi przyzwoicie, jeszcze przed granicą rozpadu i utraty zdolności kredytowej. 1939 ain’t no good for nobody, huh?

john cleese


(klik klik, jak się załaduje strona)

gej kobieta arab

no dobrze, cudzołożymy. ale byłbym wdzięczny, gdybyś nie wzywała imienia pana boga nadaremno.

and i'm not afraid of dying, pink floyd

(“The Great Gig in the Sky”, Pink Floyd, 1973)