myśliciel

dzieworództwo tak wypaczenia nie

aberracja stanu

zaufaj mi wykorzystam cię

zasady zasadami

a koleżanka rozpętowuje kampanię

wicked mind is a weapon of mass destruction

(“Mass Destruction”, Faithless, 2004)

tramwaj zwany małżeństwem

Mamusiu, czemu mnie nie tłukłaś – jęknął cichutko Polityk – Mogłaś być chociaż toksycznie zaborcza. Albo ojciec – gdyby był przestępczym psychopatą, czy choćby musztrującym rodzinę zapijaczonym oficerem. Nic z tych rzeczy. Troszczyli się i kochali, wspierali i radzili. Szkoła i studia przeszły gładko, dostał się na wymarzony kierunek, a potem nikt go z niego nie wywalił, bo egzaminy zdawał nieźle. Rówieśnicy go akceptowali, miał grono kumpli trzymających się razem, nie przypominał sobie żadnego znaczniejszego upokorzenia z ich strony. Z dziewczętami też większych problemów nie miewał, raczej lubiły go one. Praca, kariera, towarzysko korzystny opozycyjny anturaż, w końcu nieuchronnie polityka. Żona. Dzieci. Wszystko dosyć udane.

Dosyć. Niestety.

Bo czuł, że mogło wyjść lepiej i dobrze wiedział, czemu nie wyszło. Wzbierało to w nim, wzrastało brzydkie, wstydliwe uczucie czarnej nienawiści do tych, którzy zupełnie niezasłużenie dostali od losu motorek, transcendentalną żądzę, wynoszącą ich w coraz wyższe regiony naszej lokalnej stratosferki. Dobrą, głęboką traumę, uraz wyniesiony z młodości, potem nigdy nie zaleczony, ale troskliwie pielęgnowany. Pomnażany jak kapitał, zapobiegliwie chroniony i przekazywany dzieciom, cenniejszy niż staranne wykształcenie. Och, jakże zazdrościł tym w czepku urodzonym bubkom, których ojciec-alkoholik latami wyżywał się nad rodziną. Tym bożydarom odpowiednio wcześnie relegowanym, z ożywczo poniżającym kopniakiem kierującym ich na ścieżkę zemsty. Tym, którym dobroduszna komuna, nieświadoma, co sobie hoduje, złamała życie – pozornie tylko – zamykając wszelkie ścieżki kariery.

Karmiona w ten sposób nienawiść była jednak chuda jak koza na skalistym zboczu. Rozdrapywana własnoręcznie traumka błyskała ciemnym światełkiem odbijanym przez zmatowiałe lustro jego pragnień, niepozorna jak karbidowy płomyk wobec czarnych słońc zasilanych pulsującą energią rzetelnego rozpadu osobowości. To nie było prawdziwe. To nie było porywające. Wiedział o tym on i wiedzieli wyborcy.

Od tych rozważań rozbolał go brzuch. Zerknął na czerwono jarzące się cyfry starego kwarcowego zegarka: dochodziła piąta. Westchnął, obrócił się na bok i przytulił do zawsze ciepłego termofora żoninych lędźwi. Nagle błysnęła mu myśl. Jemu się nie udało, ale przecież cała pociecha w dzieciach. Im może pójść lepiej, one mogą zawojować świat. Jeśli tylko z pełną miłością i poświęceniem przekaże im to, co najcenniejsze, a czego sam nigdy nie dostał…

na wniosek ludzkości zdymisjonowano człowieka

mocny dowód

druga japonia

reservoir doves

je ne regrette rien

(powyżej jest obrazek. opis specjalnie dla pana Makowskiego, któremu rss niedowidzi.)

zasypiał w końcu morfiną uraczony bólem ogłuszony okaleczony otwierany i zamykany na powrót z błyskiem wspomnienia jak zamku błyskawicznego zip zip kiedy dr wróż o smutnych uciekających oczach wyrazistych owłosionych dłoniach starannie gładzących wydruk usg przepowiadał mu przyszłość.

bóg to bezmyślny napakowany łysy drech spod klatki tłukący na oślep swoim bejzbolem pomyślał wtedy wściekłą bezsilnością ale dość wkrótce oddał się uczuciom bardziej rzewnym oraz nostalgicznym jak najbardziej na miejscu gdy chodzi o nasz smutny los.

kiedyś oddawał się tym uczuciom z rzadka bowiem twardość jest ujemnie skorelowana z wiekiem więc miękł z tym wiekiem aż został pacnięty (czemuż właśnie on?) brudnym paluchem przeznaczenia jak słońcem rozmemłana świeczka.

mięknięcie następowało wraz z utratą potencjalności a im mniej się zapowiadał tym bardziej łysiało ego więc własny los wzruszał go coraz silniej choć nie tracił przecież racjonalnie zdystansowanego spojrzenia na ogólną perspektywę i tak dalej.

wieloletni młodzieniec dyplomowany chłopiec osaczany przez nabrzmiałe nadzieją zawsze nie dość dobre dziewczęta a wcześniej przez toksycznie dumną z niego rodzinę która to duma stopniowo wyparowywała ustępując miejsca zniecierpliwieniu nierealizującą się potencją.

bo inaczej miało to wyglądać inne zamówienie złożyli a co innego dowieziono to jakaś pomyłka i trzeba ją wyjaśnić reklamować on też inny kontrakt podpisał na początku życie bogate przyjemne i interesujące miało być opcji doświadczeń granicznych przecież nie zaznaczał.

słodki uśmiech w dołeczki rozkosznie szczerbiący się z pożółkłego zdjęcia legitymacyjnego a jeszcze a jeszcze a na początku on mały zaśliniony pomarszczony wyczekany przecież taki sam jak tamten dzieworodek.

szumi już bo to koniec przekazu.

to oczywiste