closedhereyes.jpg

(“And She Closed Her Eyes”, Stina Nordenstam, 1994)

człowiek z żelu

autobus solaris przez ulice mego miasta mknie, mija błysk złotych tarasów i galerii chłodny cień, a kobieta odetchnie, rzuci peta jak płomienny kwiat, nowy jest już tylko nowy świat, a jej ciało z każdym dniem proszę wsiadać to ostatni kurs

itako.jpg

pink.jpg

Z był wszędzie.
Patrzył z plakatów. Uśmiechał się z portali. Groził palcem z pierwszych stron gazet. Kobiety pokochały jego pucołowatą chłopięcość, mężczyźni szanowali za twardość i bezkompromisowość. Ogień i woda w jednym ciele. W ciele, które codziennie przyglądało mi się bacznie z monitora.
Chciałem uciec. Uciekałem długo.
W końcu – zmęczyłem się ucieczką.

Zmęczyłem nią innych. Starych dobrych przyjaciół, których upijałem wódką ze smutkiem. Czułe kobiety, w których ciepłe łona wyszeptywałem swoje błagania o pomoc. Współpracowników, którzy nie mogli wydobyć ode mnie żadnej decyzji. Chemia nie pomagała, a wiary zabrakło już w dzieciństwie. Co gorsza, nikt nie rozumiał mojego lęku. Moi znajomi żartowali: „Z’s dead, baby”. Ja tak nie umiałem.

Dowiedziałem się z pewnego źródła, że jest rozwiązanie: działania chirurgiczne, najszybszy sposób na usunięcie z mojej świadomości obrazu Z. Wiedziałem, że to droga absolutnie nielegalna, bo konstytucyjna zasada profilaktyki przestępczości nakazywała, by każdy czuł stałą obecność Z i uciekanie od tego poczucia było surowo karane. Wiedziałem jednak o paru takich, którym udało się uwolnić, znaleźć się w innym wymiarze, zhakować rzeczywistość.

Żyletka, ręczna wiertarka, woda utleniona, bandaż, plaster. Moje zdjęcie z zaznaczonymi dwoma punktami „Z”. Butelka wódki na znieczulenie. Głębokie cięcie wzdłuż uda, krew wypływająca spomiędzy żółtego tłuszczu, mam. Wydobyłem parocentymetrowy kawałek nerwu. Zalepiłem udo opatrunkiem i siedząc przed lustrem zabrałem się za głowę. Łatwo znalazłem punkty „Z”. Wiertarka ręczna, wiertło szóstka – wbrew oczekiwaniom gładko poradziły sobie z czaszką. Powstały dwa niewielkie otwory, w które wsunąłem końce nerwu, tworząc w ten sposób międzypółkulowe krótkie spięcie, szybką ścieżkę zaczynająca się sześć centymetrów nad lewym uchem, kończącą się jakieś trzy nad prawym. Prawdziwy bajpas mózgu. W pełni funkcjonalny, kąpać dwa razy dziennie w roztworze z soli fizjologicznej, dwa lata będzie służyć.

Zakręciło mi się w głowie, więc położyłem się na wznak. Po kilkudziesięciu głębokich oddechach zebrałem się i wstałem, dziwnie lekki, no i nietrzeźwy po znieczuleniu. Dziury w czaszce podlepiłem plastrem, nerw ukryłem we włosach. Kilka dni na zagojenie – i bez większego ryzyka można pokazać się ludziom.

Zgodnie z przewidywaniami, zwarcie zlikwidowało obraz Z. Prostym zabiegiem operacyjnym podwiązało moją rozpadającą się osobowość. Zrobiło też coś więcej, bo czułem się euforycznie. To było lepsze niż prozac. Lepsze niż tysiąc orgazmów. Przepełniało mnie szczęście i wewnętrzne światło. Mój oddech się uspokoił, ucieczka się zakończyła. Cena wydawała się niewielka – brak czucia na skórze w okolicach kolana. A przecież – wszechobecny Z zniknął, pokonany. A ja – znów żyłem.

Łatwo wypadalny nerw utrudniał nieco zwykłe funkcjonowanie. Szybko pozbyłem się odruchu mierzwienia i gładzenia włosów w trakcie spotkań służbowych, bo nagłe odpięcie bardzo utrudniało dalszą rozmowę – nie bardzo wiedziałem, gdzie jestem, kim jestem i o czym właściwie rozmawiam. I z kim, bo po takim odpięciu rozmówca niebezpiecznie upodabniał się w moich oczach do Z. Czasem zapominałem o płynie fizjologicznym, jeśli więc miałem nocować poza domem, preferowałem mieszkania dziewcząt noszących soczewki kontaktowe. Spać musiałem unplugged, bo nerw się plątał i wypinał. Oczywiście, śnił mi się głównie Z. Ale rano znów wszystko było w porządku…

Bajpas błyskawicznie stał się nieodłączną częścią mojego życia. Niestety, bardzo szybko, bo już po jakimś miesiącu zaczął z lekka szwankować; być może nie dość starannie go użytkowałem, a może po prostu taka była jego krucha, biologiczna natura – ale po porannym podłączeniu moje myśli zaczynały wybuchać i gasnąć, jedna po drugiej, w zupełnie absurdalnym porządku i bez związku ze sobą, obraz przed oczami zamazywał się, w uszach słyszałem szum i trzaski. Po chwili niepożądane efekty zanikały, jednak niepokoiło mnie to, że za każdym razem ta chwila była dłuższa.

Po dwóch kolejnych tygodniach bajpas przestał działać. Głowa pękała mi od szumu, nie mogłem skupić się na jakiejkolwiek myśli. Z trudem wstawałem z łóżka, szedłem do pracy, spotykałem jakichś ludzi, coś tam załatwiałem, podpisywałem, ale wszystko to działo się obok mnie, obok mojej boleśnie pulsującej głowy. Owszem, nadal odcięty byłem od obrazu Z, ale jak długo mogłem jeszcze płacić taką cenę?

Gdy do objawów dołączyły wymioty i gorączka, wiedziałem już, że nie mam wyjścia. Musiałem pokornie to przyznać: zostałem ukarany za nieprawomyślną próbę izolacji, i to nie przez sąd czy agentów Z, ale przez własny, słaby organizm.

Wycieńczony poszedłem do najbliższego komisariatu.

Stanąłem naprzeciw osłupiałego oficera dyżurnego. Na jego oczach wyrwałem bajpas.

Z uśmiechnął się z portretu na ścianie. „No to wygrałeś”, pomyślałem. „Możecie mnie aresztować” – powiedziałem głośno.

Oficer wybałuszył oczy, otworzył usta, zaczerpnął powietrza, odwrócił się do innego oficera i krzyknął: „Krzesło dla pana ministra. Natychmiast!”.

„Ach, to tak”, pomyślałem w ostatnim błysku i osunąłem się na podłogę.


Kroplówka, potem silne leki.
Teraz jest już dobrze. Uśmiecham się do siebie wiszącego na ścianie.
Lekarze mówią, że to wszystko z przemęczenia. Ech, ci lekarze. Jeden osobliwie mi się przyglądał, więc zażartowałem, że narządów na zbyciu nie mam. Chyba się obraził. Chyba go aresztuję.

gruzlica.jpg

stop dewiacjom

skacowany.jpg

eateasy.jpg

pray2.jpg

klaps.jpg
a inspiracja od pewnej kobjety

komin.gif
a wszystko przez Makowskiego

danuta hojarska topless

Pytanie to, postawione kilka lat temu na jednym z serwerów irc, nieustannie zaprząta umysły uczonych z całego świata. Śmiałość i naturalne piękno takiej możliwości popycha kolejnych nieustraszonych idealistów do jej zbadania. W ostatnim czasie dwójka badaczy – niezależnie od siebie – postanowiła przeprowadzić eksperymenty zbliżające nas do ostatecznej weryfikacji tej wielce inspirującej teorii.

Niemiecki uczony Darius von Rüssel w celu zbadania hipotezy wykorzystał swoje osobiste konta na kilku znanych portalach randkowych. Zainicjował kontakt z pięcioma losowo wybranymi osobami (płci żeńskiej) i po wymianie pięciu maili z każdą z nich zaproponował spotkanie poza siecią. Po długich namowach na tak śmiały krok zgodziła się w końcu jedna osoba. Von Rüssel podekscytowany udał się do wskazanej kawiarni, licząc na bliski sukces swoich badań. Ku swojej radości napotkał tam istotę, która reagowała na generowane przez niego bodźce audiowizualne. Niestety, po pierwsze nie był w stanie wykazać przekonującej zbieżności tożsamości owej plotącej trzy po trzy istoty z osobą dość inteligentnie prezentującą się na portalu. Po drugie i najważniejsze, nie mógł ustalić, czy owa istota faktycznie jest żywa, gdyż dostępna mu była jedynie warstwa wierzchnia, złożona z plastiku i farby (pod którą mógł znajdować się zarówno procesor z kartą dźwiękową, jak i autonomiczny układ homeostatyczny, zwany życiem). Przy próbie przeprowadzenia testów mechanicznych istota za pomocą kończyny górnej gwałtownie naruszyła jego powłokę cielesną na wysokości twarzy i oddaliła się w nieznanym kierunku. Eksperyment von Rüssela zakończył się więc fiaskiem, hipoteza pozostała niezweryfikowana.

Drugą próbę wykonała Natka Faust, która postanowiła wykonać eksperyment bardziej kompleksowy – i, przyznajmy, niezwykle niebezpieczny. W tym celu odpięła się na pięć dni (!) od przeglądarki i komunikatora, a następnie, bez maski IP i firewalla, udała się na spacer w przestrzeni atmosferycznej. Decyzją swoją wzbudziła zrozumiałe poruszenie w świecie nauki, który z napięciem oczekiwał rewelacyjnych wyników, jednoznacznie potwierdzających lub obalających hipotezę. Niestety, ostatnio opublikowane rezultaty wskazują na brak jasności w tej sprawie. Natka w trakcie swych peregrynacji trafiła jedynie na kilka automatów wokalnych oraz zdechłego kota, co może jednak nasuwać przypuszczenia, że ów kot był kiedyś żywy. Sprawa pozostaje więc otwarta i czeka na kolejnego śmiałka, który zechce podążyć szlakiem naukowej przygody.

Hipoteza o istnieniu życia poza siecią – choć brzmi bardzo atrakcyjnie i pobudza wyobraźnię wielu badaczy – nie znajduje więc póki co potwierdzenia w rzeczywistości. Uczeni skłaniają się ku odpowiedzi, że “prawdopodobnie tak” i wierzą, że kolejne lata przyniosą lepsze narzędzia do badania świata pozasieciowego.