Urodziłem się w dobrym momencie, na tyle dobrym, że mam w pamięci kupę ciekawych wydarzeń; zarazem nie zdążyłem skazić się odrażającymi odpryskami upadłego ustroju. Nawet nie podpadam pod zakusy lustratorów, chyba że ówczesne dzieci też zostaną objęte czujnym okiem odpowiedniego urzędu. Stan wojenny to dla mnie zepsuty telewizor i wojskowe pojazdy na placu Trzech Krzyży.

Urodziłem się w dobrym miejscu, więc chmura Czarnobyla przeleciała gdzieś tam nade mną, nie wyrządzając mi krzywdy; ja pamiętam tylko płyn Lugola i Wyścig Pokoju, który mimo wszystko musiał wystartować z Kijowa. Etiopskie dzieci to tylko obrazek w tv i obiekt głupich żartów z czasów mojego dzieciństwa – a nie moja rzeczywistość.

Moi rodzice nie wtrącali się nadmiernie w moje dojrzewanie, coś tam jedynie korygując, lepiej czy gorzej, w każdym razie – nie krzywiąc mnie nadmiernie. Moi nauczyciele pokazali mi kilka ciekawych sposobów patrzenia na świat i podpowiedzieli, którędy można dochodzić do wiedzy.

Szczęśliwie skończyłem nie te studia, na które naiwnie chciałem się wybrać, dzięki czemu niechcący znacznie poszerzyłem swoje horyzonty. Zachorowałem – a potem wyzdrowiałem. Spotykałem w życiu miłość, dawałem ją i brałem; nawet bezkarnie posmakowałem życia małżeńskiego. Znalazłem oddanych przyjaciół – niczego ode mnie nie wymagających, ale mogących na mnie liczyć. Zobaczyłem kilka krajów, dotknąłem nieznanych mi kultur, porozmawiałem z ludźmi mówiącymi, gestykulującymi i myślącymi całkiem inaczej niż ja.

Poznałem sam siebie na tyle, że z grubsza wyczuwam swoje ograniczenia i mniej więcej rozumiem, czego mi brak. Poniosłem kilka porażek – ale po każdej podnosiłem się silniejszy i mądrzejszy. Odniosłem parę sukcesów – a te dały mi satysfakcję i pewność siebie. Pozbyłem się paru złudzeń i nauczyłem się być gotowym na różne scenariusze, jeśli spełnią się te dobre, to czeka mnie dużo do zrobienia – to czyni przyszłość fascynującą.

Jestem dużym szczęściarzem. Mam 31 lat i taki przebiegły plan, żeby tych statystycznie pozostałych czterdziestu nie spieprzyć.

nie, nie ma szans.

mamy szczęście – nieudolnych, budzących uśmiech politowania polityków, z elegancją słonia przeprowadzających kolejne plany stabilizująco-umacniające.

i zanarchizowane, niepokorne i buntownicze społeczeństwo, które władzę, której nie szanowało, bezlitośnie wyśmiewało.

za 2 min. będzie wiadomo, czy prezydent rozwiąże. Myślę, że co najwyżej sznurówki przed snem, albo żonie gorset. Ach, jaki się udał braciom elegancki manewr, jeszcze więcej wyciągnęli od dwóch pozostałych stabilizatorów. Von Clausevitz to przy nich przedszkolak.

Gdy podjąłem decyzję o Zmianie, poczułem spokój i jasność w sobie. Miałem cel i wiedziałem, że Zmiana pozwoli mi znów odetchnąć pełną piersią, że – chociaż wymaga pokonania różnych trudności – musi się powieść i przynieść mi sens, którego ostatnio znów zabrakło.

Wiedziałem, że tym razem muszę działać planowo i metodycznie. Spontanicznie już próbowałem, skończyło się żałośnie.

Wtedy właśnie zacząłem odbierać krótkie, urywane sygnały z kilku nieznanych mi numerów. Kiedy oddzwaniałem i grzecznie się przedstawiałem – zawsze słyszałem telewizor grający w oddali, a ktoś po sekundzie się rozłączał. Po kilkudziesięciu minutach albo po paru godzinach – kolejna próba. W końcu (po kilku dniach) udało mi się nawiązać kontakt – spytałem, o co tu w ogóle chodzi, czy może to jest pomyłka? Wyraźnie zasmucony kobiecy głos odpowiedział „tak.. to jest raczej pomyłka…” i rozmowa została rozłączona.

Niedługo potem zaczęły się dzwonki do drzwi. Co 2-3 dni, o dziwnych, późnych porach, zrywały mnie z łóżka, porażonego zastrzykiem adrenaliny, po którym podniósłbym tramwaj. Nikogo za drzwiami nie widziałem ani nie słyszałem, zresztą nie odważyłbym się otworzyć, nieprzytomny, zlany zimnym potem i rozdygotany. Kładłem się z powrotem do łóżka, po mniej więcej pół godzinie serce wyrównywało pracę na tyle, że mogłem próbować zasnąć. Budziłem się rano w bardzo kiepskim nastroju, zmęczony bardziej niż wieczorem. W końcu dzwonki ustały.

Dwa dni po ostatnim dzwonku znalazłem za wycieraczką samochodu pierwszą kartkę. W pierwszej chwili wziąłem ją za zwyczajowo w moim mieście rozdawane zaproszenie do trzeciej godziny gratis. Forma była jednak zupełnie inna, papier złożony na czworo i całkiem nieulotkowy. Rozłożyłem karteczkę i przeczytałem wydrukowany tekst: „Znienawidziłem też wszelki swój dorobek, jaki nabyłem z trudem pod słońcem, a który zostawię człowiekowi, co przyjdzie po mnie”. Wzruszyłem ramionami, ale schowałem kartkę do kieszeni, chociaż zwykle ulotki zrzucam obok samochodu.
Następnego dnia, w innym miejscu miasta, znalazłem za wycieraczką drugą karteczkę. Tak samo złożoną, z takiego samego papieru. Tym razem napisane było: „Człowiek mądry we wszystkim zachowa ostrożność, a w dniach, kiedy grzechy panują, powstrzyma się od błędu”. Rozejrzałem się wokół niepewnie, czy aby ktoś nie robi sobie głupich dowcipów i nie obserwuje mojej reakcji. W domu sprawdziłem, ktoś cytował Stary Testament…
Trzeciego dnia była trzecia karteczka. Przeczytałem na niej: „Położył się bogacz, lecz zgarnia; otworzył oczy: nic nie ma”. Poirytowany popatrzyłem wokół. Miasto żyło swoim rytmem, przechodnie mijali mnie obojętnie.

Więcej karteczek już nie było.

Przez kilka dni łaziłem zdetonowany, podejrzliwie przyglądałem się sąsiadom i współpracownikom. Źle spałem, w ciągu dnia nic mi się nie chciało. Na szczęście czas mijał i stopniowo otrząsałem się z tych dziwnych zdarzeń. Do tej pory nie wiem, czy to był zbieg okoliczności, czy jakaś próba komunikacji ze mną; raczej to pierwsze, co to za idiotyczna komunikacja by była i czemu miałaby służyć? Nie wierzę w znaki. I wiedziałem, że to już naprawdę czas, że po prostu muszę zamknąć oczy – i iść naprzód, w przeciwnym razie stracę swoją integralność, przestanę istnieć, pozbawiony racji bytu, rozbity na atomy, rozpuszczony w błotnistym, nudnym i przeciętnym koktajlu mojego miasta.

Poszedłem.

***

Dziś mogę docenić, jak dobrze się stało, że pokonałem te wszystkie trudności. Że na koniec nie dałem się czyimś podejrzanie niezbornym decyzjom logistycznym i że osiągnąłem swój Cel. Tylko dzięki temu mogę teraz z przyjemnością używać telefonu trzeciej generacji marki Konia z kolorowym wyświetlaczem i aparatem fotograficznym siedemdziesiąt gigapikseli. Tak, Zmiana jest możliwa. I w promocji niedużo kosztuje, naprawdę. O, dzwoni. Niezły dzwonek, co? Hmm nie znam numeru… Halo? Tak? Nie… pomyłka… tak, tak, to pomyłka jest.

Jak zamówić serduszko?


1. Wybierz dostępnego pieska (szare serduszko oznacza, że piesek został już przez kogoś wybrany).
2. Wybierz formę płatności (przelew / karta).
3. Podaj adres, pod który mamy przesłać serduszko.
4. Dzień przed Tym Dniem nasz profesjonalny rzeźnik dokona niemal bezbolesnego zabiegu dekardyzacji, czyli wyrwie serduszko z pieska.
5. Jeszcze bijące serduszko zostanie umieszczone w hermetycznie zamkniętym opakowaniu i schłodzone.
6. Kurier w ciągu 12h przekaże miłą niespodziankę Twojej Sympatii.

Gwarantujemy, że świeże serduszko dotrze do bliskiej Ci osoby dokładnie 14 lutego.

Do prezentu dołączamy dwa duże zdjęcia pieska wykonane przed i po dekardyzacji.

Na specjalne życzenie można również dołączyć ozdobną kartkę z dedykacją.

Chcesz, aby bliska Ci osoba przeżyła naprawdę niezapomniane chwile? Vontrompka daje Ci gwarancję powodzenia.

(“Venus in Furs”, Velvet Underground, 1967)

W Myślenicach policja zabrała z galerii na komisariat dwa zdjęcia przedstawiające graffiti – jedno z Matką Boską z rogami, drugie z Jezusem z komórką. Mieszkańcy miasteczka donieśli, że zdjęcia obrażają ich uczucia religijne. Więcej: http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,53600,3149042.html

W tym świetle bardziej zrozumiała staje się postawa premiera oraz większości polityków i publicystów, którzy potępili Rzeczpospolitą (gazetę) za karygodny przedruk karykatur Mahometa. To zrozumiała empatia dla ludzi o zamkniętych umysłach, niepotrafiących nabrać dystansu do otaczającego świata. Różnica mentalności między Polską a Bliskim Wschodem polega tylko na skali reakcji. U nas nikt na szczęście nie podpala galerii, które wystawiają tak obrazoburcze dzieła.

W Polsce dominują teraz nastroje przyzwalające na wzrost kontroli, ograniczenie wolności i odebranie nadmiernie rozbuchanych praw obywatelskich. Takie nastroje zawsze towarzyszą lękowi – przed zmianą, przed niepewną przyszłością, przed utratą tożsamości, przed coraz częściej kręcącymi się wokół obcymi. Powody lęku u ludzi na Bliskim Wschodzie są zapewne nieco inne, tamten lęk wyzwala bardziej agresywne postawy, być może wynikające z odmiennej ekspresji. Ale różnice ekspresji nie są w stanie ukryć mechanizmów, które są podobne w obu wypadkach.

Boję się tego lęku wokół. Boję się zaniku zaufania w społeczeństwie, boję się narastających ograniczeń. Podlegam tym samym mechanizmom, co inni ludzie, więc boję się także, że mój lęk wywoła – albo już wywołuje – agresję we mnie – skierowaną w drugą stronę.

jedna strona: http://www.rzeczpospolita.pl/gazeta/wydanie_060204/swiat/swiat_a_8.html
druga strona: http://dziennik.pap.com.pl/index.html?dzial=POL&poddzial=POLI&id_depeszy=18252139
a o co chodzi: http://www.uriasposten.net/pics/JP-011005-Muhammed-Westerga.jpg

– Poszukujemy programistów, proszę opowiedzieć o pańskim doświadczeniu.
– Skończyłem technikum leśne, potem przez trzy lata pracowałem jako operator zgrzewarek klinowych, a potem zatrudniłem się w firmie produkującej stolarkę okienną. Teraz jestem bezrobotny, ale mam dużo energii i entuzjazmu i myślę, że spełniam państwa wymagania co do tego stanowiska.
– Eee.. ale.. panie Kazimierzu, czy pan umie programować? W jakimkolwiek języku?
– Nie wiem, jeszcze nie próbowałem. Ale to żaden problem, na pewno się szybko nauczę!

Nie wybrałem go oczywiście. Było jasne, że się zupełnie nie nadaje, że jest całkowicie niekompetentny a przy tym żenująco wprost bezczelny.

Okazało się jednak, że zdaniem jakiejś części komisji rekrutacyjnej operator zgrzewarek ma całkiem duże szanse dobrze sprawdzić się jako programista. Od trzech miesięcy pracuje więc w naszej korporacji, chociaż nie umie zbyt wiele (a może i nic) i wbrew obietnicom wcale się szybko nie uczy. Ponieważ brak mu kompetencji, nie dostaje zbyt wielu zadań i czas może wypełniać innymi działaniami. Dzięki szeroko rozwiniętym soft skills zdążył już wykopać kilku kolegów mówiących głośno o pewnych brakach w jego wyszkoleniu. Jego bezpośredni przełożony z zachwytem przyjmuje wszystko, co ten, odpowiednio się nachylając, szepnie mu na ucho.

Zbliża się już 100 dni jego zatrudnienia, więc z tej okazji na naszym firmowym portalu poumieszczał anonimowe posty, które wychwalają go jako świetnego kolegę i wybornego fachowca. Przekonał jakoś administratora i wsadził baner “Kazimierz jest Wielki” na głównej stronie portalu. Ktoś (ciekawe kto) rozpuścił wieści, że z okazji tej studniówki należy przygotować jakiś miły i zabawny wierszyk, chwalący kolegę Kazimierza i umieścić go pod nazwiskiem na forum naszej korporacji. Kilku kolegów sprawnie wyczuwających, skąd wieje wiatr, utworzyło chórek i ćwiczy pieśń dziękczynną za sprowadzenie go nam do zespołu.

Niestety, moja przyszłość w tej korporacji jest niepewna. Ostatnio fałszuję i w dobrze zharmonizowanym chórze brzmię dość kiepsko, wręcz wywrotowo. Nadal nie mam żadnej laurki ani prezentu. Wierszyki wychodzą mi tylko białe i takie defetystycznie dwuznaczne, chociaż przecież ze wszystkich sił próbuję nadać im radosny wydźwięk.

Niebo gwiaździste nade mną a microsoft word przede mną i wiem, że muszę się bardzo postarać. Nie mogę zmienić Kazimierza, ale zdaje się, że on chyba może zmienić mnie.

my też szukamy point do naszych opowiadań, bo tak szybko odchodzą. światowy dzień solidarności z chorymi na grafomanię

Lekcja 1
:D

Lekcja 2
:(

Lekcja 3
:/

Środa – czwartek – piątek. Potem – nauka jogi w weekend (dla początkujących).

Preferencji żywieniowych nie należy pokazywać na ulicy. Jak ktoś się lubi bawić pomidorem, to niech to robi w domu.

podziękowania dla confiance za inspirację