Młody okajdankowany chłopak w sportowym ubraniu, jeden równie młody mundurowy za nim, inny przed nim. Idą po schodach na dół, do transportu. Za chwilę drugi – chyba klon tamtego, nieco ciemniejszy może, w otoczeniu dwóch kolejnych płowowłosych strażników – tym razem na górę.
W dalszej części korytarza dwa wrogie obozy namawiają się przed rozprawą. Jeden: ona w towarzystwie dziewczynki, już prawie kobiety o zaciętych ustach i bardzo smutnych oczach, z nimi pani adwokatka, potakuje słuchając cichych, nerwowych zwierzeń. Drugi obóz głośniejszy, twarze zniekształcone jakby operacjami plastycznymi wykonywanymi przez stolarza o zacięciu chirurgicznym, oczy zmącone używkami, zapach przetrawionego alkoholu wisi w powietrzu. Same kobiety, wśród nich jeden on – blondyn mniej więcej trzydziestopięcioletni, opina go stara, dwurzędowa marynarka w kolorze okołoseledynowym, spodnie ciemniejsze, podniszczone buty, koszula podobna do marynarki, fason sprzed 15 lat.
Dziesięć metrów między nimi. Mieścimy się w tym dystansie. Nieco spięci, rozmawiamy o jakichś duperelach.
W końcu wlali się na salę, potem pojedynczo wychodzili, zostawiwszy głównych aktorów samych sobie.
Chwilę później z sali obok wyłania się postawna blondyna. „Sprawa z powództwa … przeciwko …”. To my. Poprawiam krawat, kupiony te kilka lat temu na inną urzędową okoliczność, w której też graliśmy główne role.
Dwadzieścia minut później wychodzimy, rozluźnieni i uśmiechnięci. Przed nami trzeci olimpijczyk ze spuszczoną głową i rękami skrzyżowanymi z przodu maszeruje między dwoma szarobarwnymi halabardnikami. Na parterze i my i oni roztapiamy się w wibrującym niespokojnymi emocjami, grudniowo opatulonym tłumie.
Nadszedł w końcu ten moment – trzeba zebrać się na odwagę i do czegoś się przyznać. Otóż jestem anonimowym administratorem pewnego serwisu randkowego. Serwis jest już bardzo podupadły, ale mimo braku odpowiedniej opieki (czyli mojego nim należytego zajmowania się) – wciąż jacyś nowi ludzie się tam pojawiają, logują, poznają się wzajemnie. Randkują, zakochują się, może nawet rodzą się z tego jakieś dzieci. Jakieś dramaty czy szczęścia dzieją się gdzieś tam w bitach przepływających i składowanych na serwerze, który stoi sobie w kącie i w sumie wykorzystywany jest już do innych celów. Serwis działa siłą inercji, nikt od dawna już się nim nie przejmuje, nikt nawet nie dba, czy może już nie skonał w ostatnich konwulsjach. Zdaje się zresztą, że kolejne funkcje ulegały stopniowej atrofii, ale jądro systemu pozostało żywe. Taka zapomniana nisza biologiczna, w której kipi życie, chociaż żaden naukowiec nie umie wyjaśnić – czemu.
Ta rola trafiła mi się przypadkiem – do kogoś trzeba było przekierować przychodzące maile – i padło akurat na mnie. Ludzie – bardzo młodzi, sądząc po specyficznej ortografii – traktują ten serwis jak swego rodzaju skrzynkę zaufania. Zwierzają się ze swoich problemów, proszą o radę (najczęściej w stylu “jestem bardzo nie smiały i ni potrafje rozmawiac z dziewcczynami w sensie ne mam o czym” albo “chce wrucic do dziewczyny ale niewiem jak?”) ale też czasem chwalą się sukcesami (“oblał mnie colą i tak się wrzystko zaczeło.od tąd jesteśmy razem i jest mam wsaniale”). Takich wiadomości dostaję dziennie kilka.
Nie odpisuję na te maile. Często zresztą nie mają adresu zwrotnego, bo wysyłane są wprost z serwisu. Gromadzą się w specjalnym folderze, nie wiem po co, bo przecież nigdy nie zareaguję. Odkładają się kolejne ścinki, śmietki, kurz życia ludzi, którzy mają nadzieję na jakąś pomoc, wysłuchanie czy radę. Dwie linijki uczuć, uchwyconych w kilku nieporadnych słowach, w mrocznej i nie zawsze zrozumiałej składni. Czytam to nie umiejąc się oderwać i przestać; to nałóg, który nie jest zdrowy, bo każdy taki list to jakiś miligram cudzego nieszczęścia i kłopotów, który odkłada się we mnie. Listopad ze swoją depresyjną pogodą i samobójczo krótkimi dniami jest niezupełnie dobrą porą na takie listy.
Na razie umiem powstrzymywać się od dalszych kroków. Nie czytam prywatnych wiadomości, nie tworzę randkowych fejków, nie zderzam ludzi ze sobą, nie podszywam się pod potencjalnych kochanków. Jeszcze nie jest ze mną źle.
Ale te myśli już krążą… może już czas pójść na terapię dla Anonimowych Administratorów.
Od tego czasu sporo się zmieniło. Dlatego w ten weekend Marsz Równości idzie dalej.
Lubisz otwierać nowe rozdziały w życiu? Mieć to poczucie, że wszystkie brudy spychasz do śmietnika i możesz na nowo zaplanować swoje ruchy? Pewnie, że lubisz. Masz wtedy wolność co do strategii i taktyki, prawie nieograniczoną wolność.
To dobre chwile są. Marazm przegoniony, okalające bagienko osuszone, świeże powietrze wdychasz pełną piersią, czujesz się panem sytuacji.
Widzisz drobne problemy na starcie, ale wiesz jak je rozwiązać – i błyskawicznie się ich pozbywasz. Realizujesz kolejne zadania, które sobie założyłeś i czujesz, że to, co robisz, jest sensowne. Czujesz dobre zmęczenie, twoja satysfakcja rośnie z minuty na minutę.
Nie myślisz teraz o tym, że niedługo ten nowy porządek stanie się czymś oczywistym, potem będzie uwierał, aż wreszcie, po dostatecznym zasyfieniu stanie się nie do zniesienia. Teraz nie jest czas na takie refleksje. Planuj, buduj, napawaj się.
Jeśli brakuje ci takich uczuć – kup sobie nowy bebech do komputera. Ta drobna z pozoru decyzja zapewni ci pół nocy jakże przyjemnych doznań przy reinstalacji systemu.
Zostałaś zgwałcona? To twoja wina, przecież to tak jasne, że aż banalne. Co to za krótka spódniczka? A ten makijaż? Przecież sama się prosiłaś.
Okradli ci mieszkanie? Kochany, sam się wcześniej nachapałeś, przyznasz, ze nie do końca uczciwie – to teraz straciłeś. Jakbyś żył skromnie i nie kłuł w oczy bogactwem, nic by ci się nie stało. Grab zagrabione, znasz to?
Pobili cię skinheadzi? Wcześniej obrzucili kamieniami? A po co było maszerować i skandować różne głupie hasła? Udajesz pederastę, a może nim jesteś?
Nadszedł czas na zmianę. Rzeczpospolita o nieco nieokreślonym numerze, jeszcze nie 4, ale powiedzmy, że już 3.14159265, powinna zadbać o swoich obywateli i porządek wokół nich. Ponieważ istnieje niebezpieczeństwo zniszczenia mienia przez przeciwników zgromadzenia, którzy niewątpliwie przyjdą na trasę twojego przemarszu, to lepiej siedź cicho. Bo jeśli nie, to istnieją środki przymusu bezpośredniego, które wobec ciebie z łatwością można zastosować.
Rząd będzie dbał o ciebie z dnia na dzień coraz sumienniej. W najbliższym czasie każdy obywatel, posiadający majątek powyżej określonego limitu będzie zobowiązany zarejestrować się w najbliższym komisariacie. A potem się już pomyśli, co z nim dalej zrobić. Przewiduje się zastosowanie odpowiedniego domiaru i solidarne obdzielenie nim lokalnej biedoty.
W nieco dalszej przyszłości, aby chronić bezbronne kobiety, zostanie wprowadzony zakaz noszenia krótkich spódniczek i stosowania krzykliwego makijażu. Rząd przekaże wojewodom odpowiednie wskazówki, a oni, biorąc pod uwagę specyfikę swojego regionu, zadecydują, jaki strój jest dostatecznie skromny i bezpieczny. W powiecie wadowickim wprowadzi się habity.
Nie bój się. Jeśli nie ogarniasz otaczającej cię rzeczywistości, to jest ktoś, kto ogarnia. Twój rząd cię kocha.