w Singapurze płacisz 500 lokalnych $ (x 2,5 = PLN) za jedzenie w metrze, za spanie pod blokiem 1000, za nieuzasadnione zatrzymanie ruchomych schodów 5000 (więc jeśli nie masz stuprocentowej pewności, że Twojemu dziecku wkręca się paluszek w taśmę poręczy, to być może w przyszłości nie poślesz go na studia), za żucie gumy to już nawet nie wiem, można tylko w celach leczniczych, z receptą, a import jest zabroniony.
natomiast nadal to Polska pozostaje jedynym znanym mi krajem, w którym sumiennie ściganą zbrodnią jest przejście na czerwonym. to trochę moja obsesja; może nigdy nie dostałem mandatu, ale zostałem stanowczo pouczony za krzywe przechodzenie na pasach, a taka rana bliźni się przez całe życie.
z tym Lwowem to trochę nieścisłe, co prawda Singapur znaczy Miasto Lwa, ale symbolem jest pół-lew, pół-ryba (merlion), czyli też Warszawa, z drugiej strony. merliona jeszcze nie widziałem, ale mam za to zrastającą się Syrenkę z Dziecięciem.
zresztą był też inny polski akcent, w ogrodzie botanicznym siedzi bardzo gracki Szopę podarowany Singapurczykom przez bratni Naród Polski, zapewne niczego nieświadomy, więc niniejszym donoszę. podobno są gotowi przyjąć pewną liczbę Janów Pawłów.