Myślałem, że Czechy to taka trochę mniejsza i lepsza wersja Polski. Zweryfikowałem ten pogląd.
W niektórych czeskich miasteczkach zauważyłem, że najdostojniejszym budynkiem jest nie kościół i nie ratusz, ale szkoła. Gruby błąd, bo przecież człowiek wyedukowany nie odczuwa dostatecznego lęku wobec Władzy, ani, co gorsza, Boga i to jest błędne koło, bo potem nie chce stawiać dużych kościołów.
Czeskie piwo sprzedawane jest w butelkach z klasycznymi, nudnymi etykietami. A przecież marketing i opakowanie są najważniejsze! Polacy doskonale wiedzą, że można sprzedać dowolne sikum, jeśli jest oklejone odpowiednio hipsta naklejką. Czesi myślą, że wystarczy robić dobre piwo, co jest strasznie naiwne.
I czemu to piwo kosztuje w knajpie 4 złote? A nie 10 czy więcej? Widocznie nie jest takie dobre. Albo nie ma fajnego logo. Albo po prostu Czesi nie znają się na robieniu biznesu. Przecież wiadomo, że gruba marża konia tuczy.
Mało widziałem żebraków. A może i w ogóle nie widziałem. (Czy w Pradze jest inaczej? Nie dojechałem.) Brak żebraków to niepokojący symptom: bo może i bogaczy też nie ma? A wiadomo, że niedostatek wolnorynkowego zróżnicowania dochodów może prowadzić do zaniku impulsów, by się bogacić i skapywać bogactwem w dół. I rzeczywiście, Gini niski, a PKB raz rośnie, raz spada, tymczasem Czesi w gnuśnym zadowoleniu popijają tanie piwo z brzydkimi logosami. Panie profesorze Leszku, proszę poratować naszych braci!